niedziela, 5 kwietnia 2020

Niedziela Palmowa w kurpiowskiej wsi Łyse
 w roku 1994

Piszę to słoneczną niedzielą kwietniową w roku 2020. Pogoda jest  nadzwyczajna, jak już od już wielu dni. Chciałoby się gdzieś w teren, nawet miałoby się gdzie, ale się nie powinno, a zresztą nawet do lasów w Polsce mamy teraz wstęp zakazany. Za oknem mam swoje osiedle na warszawskim Żoliborzu w czasach zarazy,  a ono  opustoszałe, bezludne, wszyscy kryją się po domach, mieszkania wolno opuszczać tylko idąc do niezbędnej pracy, do sklepu lub do apteki. Zbliża się połowa kwietnia, za tydzień Wielkanoc, dzisiaj jest Niedziela Palmowa. Wyjeżdżałem w tę niedzielę za miasto, jechałem ku przyrodzie, szukałem odgłosów wiosny, ciągnęło mnie ku mazowieckim wioskom, aby wraz z ich mieszkańcami uczestniczyć w obchodach Kwietnej Niedzieli.  Gdzie ja tego dnia nie byłem, w ilu wioskach i kościołach, nawet po skansenach szukało się mazowieckiej tradycji. Ale tak naprawdę tylko w jednej wiosce przeżyłem ten dzień prawdziwie, jak na krajoznawcę przystało. Kiedy tam byłem pierwszym razem, ćwierć wieku temu.
       Wioska Łyse znajduje się koło Myszyńca na Kurpiach, od lat słynie ze swoich wysokich palm, procesyjnie noszonych w uroczystości Niedzieli Palmowej. Z roku na rok uroczystość w Łysych jest coraz bardziej okazała, przyjeżdżają tam wtedy wielotysięczne rzesze z całego kraju i z zagranicy, politycy i ambasadorowie. Przygotowane zawczasu ogromne parkingi zapełniają się setkami samochodów i autokarów. 
     W tym roku parkingi w Łysych będą puste, bo zbierająca śmiertelne żniwo pandemia koronawirusa wszystko pozamykała; lasy i parki, knajpy, szkoły i kościoły, a nas zamknęła w swoich mieszkaniach. Na dodatek, dzisiaj, gdy wrzucam ten post do swojego blogu, warszawski ratusz alarmuje o fatalnym powietrzu w Warszawie. Smog zaatakował na całego. Przy tak złej jego jakości, zaleca się nieotwieranie okien, a na zewnątrz nie powinni wychodzić: seniorzy, dzieci, kobiety w ciąży ani osoby mające problemy z układem oddechowym. I to już wydaje się przekraczać wszelkie wyobrażenia: słoneczna pogoda za oknem, a nie tylko wychodzić się nie powinno, ale nawet otwierać okna nie należy. Nie wiem, co bym zrobił, gdyby nie wspomnienia. To świetne towarzystwo...
..

    W uroczystościach Palmowej Niedzieli w Łysych uczestniczyłem kilka razy. Najpiękniejszy był dla mnie raz raz pierwszy i swoją pierwszą Palmową Niedzielę w Łysych nieustannie wspominam. To było 27 marca roku 1994, ćwierć wieku temu. Uwierzyć mi trudno, taki szmat czasu! ale ja tam byłem naprawdę, mam na to dowody, może i nie najlepsze, ale przecież jednak są te fotografie w moim archiwum. Sięgnąłem teraz po nie, aby się z nimi podzielić Czytelnikom tego blogu. 
         W nocy spadł śnieg. Pokrył ziemię białym dywanem. Do Łysych przyjechałem dzień wcześniej swoim małym fiacikiem, zanocowałem w  gościnnym pokoiku miejscowej spółdzielni gminnej, rankiem wyszedłem na przechadzkę. Dzień był pochmurny, śnieżna okiść szybko miała stopnieć, godzinę później miało być już po śniegu, który miał przetrwać jeszcze tylko w polnych bruzdach. Na horyzoncie majaczyła ciemna plama lasów Zielonej Puszczy Kurpiowskiej, a ja szedłem przez drewnianą, kurpiowską, której strzegły drewniane świątki z przydrożnych kapliczek. Ze wszystkich stron napływali ludzie, kierując się ku stojącemu pośrodku niej drewnianemu kościółkowi, który podobno w jedną noc został postawiony, wbrew zakazom carskich urzędników. 



A potem, już przed kościołem, w ciągu kilkunastu minut wyrósł ogromny las kolorowych palm, niektórych o wysokości kilku metrów. Trzonem każdej palmy była młoda sosenka, pięknie ostrugana, ale tak, by na wierzchołku została kiść kilku zielonych pędów. Ten długi pręt obłożony był, po równo, zielenią roślin zimozielonych puszczańskiego runa i kolorowymi wstążkami i kwiatami sztucznymi, a to z krepiny, a to z elegantszych już papierów, specjalnie dla tej okazji sprowadzanych z zagranicy. Z drzwi kościoła wyszedł kapłan, poświęcił palmy, później wszyscy weszli do wnętrza.

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
W czasie mszy św. w Palmową Niedzielę czytany jest ewangeliczny opis Męki Pańskiej, niesłychanie dramatyczny, ściskający za gardło, zatrzymujący serce. I jest ten moment, w którym po słowach „A Jezus raz jeszcze zawołał donośnym głosem i wyzionął ducha", wszyscy przyklękają i nastają długie chwile przejmującej ciszy. W Łysych, w tym kurpiowskim kościółku, we wsi okolonej puszczą, cisza ta zdawała się być jeszcze bardziej dojmującą. Nad pochylonymi nisko głowami sterczał  nieprawdopodobnie kolorowy las palmowy, jakby jeszcze mocniej podkreślając nierozerwalny związek dramatu z nadzieją, smutku z radością...
         A była jeszcze procesja okazała wokół drewnianego kościoła, później było jeszcze rozstrzygnięcie konkursu na  palmy najpiękniejsze, niewielki kiermasz wyrobów miejscowych, była czas na rozmowy, żal było odjeżdżać, ale mus to mus, więc odjeżdżało się z daną sobie solenna obietnicą, że jeszcze się tam powróci. Dla mnie pierwsza wizyta w tej wiosce w Kwietną Niedzielę, była czymś mocno ważącym na kierunku moich dalszych wędrówek mazowieckich. 
 










                                                                         ..................................

Post scriptum. Zainteresowanym polecam dwa posty wielkamocne w tym blogu, oba związane z Muzeum Wsi Mazowieckiej w miejscowości Sierpc. Wystarczy kliknąć w tym blogu nazwę: Sierpc.