Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Jezioro Zegrzyńskie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Jezioro Zegrzyńskie. Pokaż wszystkie posty

sobota, 8 lipca 2023

 Krajobrazy z okolic wielkiego jeziora

Lato  tego roku jest upalne. Jak zeszłym roku, a może i nawet bardziej. Na początku  tegorocznego lipca temperatura na Ziemi osiągnęła najwyższy poziom w historii i przekroczyła 17 stopni Celsjusza. Jest to średnia temperatura z różnych punktów pomiarowych od lodów Antarktydy (tam teraz trwa zima) do wnętrza Sahary. Lodowce w Alpach znikają, Grenlandia coraz bardziej przypomina Zieloną Wyspę. Planeta nam się gotuje, proszę państwa. 

A pośrodku Mazowsza upały są naprawdę porządne i mocno dokuczliwe. Wilgi wołają o deszcz rozpaczliwie. Ziębom nawet wołać się nie chce.  A deszczu jak nie było, tak nie ma. Nie rezygnuję jednak z wędrowania. Wciąż i wciąż jeszcze ciągnie mnie mazowiecki plener. Więc jadę nad brzegi Jeziora Zegrzyńskiego. Z mojej Warszawy jadę, od stacji metra na Marymoncie mam miejski autobus, od dworca Gdańskiego pociąg szybkiej kolei miejskiej, nic tylko jechać. Byle wiedzieć gdzie się chce, w jakie krajobrazy. A są one rozmaite... 


 W żeglarskiej marinie nad wielkim, mazowieckim jeziorem

 

 Jest środek tygodnia, jest lato, słońce przygrzewa, a niebo jest niebieskie jak należy i woda się barwą dostroiła do niego. Jest dzień roboczy, cudownie pusto, tłumy chętnych zjadą tu dopiero na letni weekend. Teraz jest cicho, spokojnie, siadam sobie przy stoliku pod parasolem, sączę złocistego Żywca z nalewaka i patrzę. A przede mną drzemią żaglówki w marinie Nieporęt-Pilawa. Dopiero co wysiadłem z autobusu, z warszawskiego Marymontu przywiózł mnie tutaj od metra w trzy kwadranse, wygodnie i w dodatku za darmochę; to jedna z nielicznych przyjemności czasu z przejrzałym peselem. 

W czasach swojej młodości bylem na kursie żeglarskim, wyszkolono mnie na lądowego żeglarza, nawet stosowny papier dostałem. Ale  jakoś tak mi się życie potoczyło, że uwiodły mnie wysokie góry, zacząłem uprawiać wspinaczkowe taternictwo i nawet jako załogant już nie siadłem w żadnej żaglowce. Nawet alfabetu Morse'a już zapomniałem, A umiałem nieźle machać rękami, bo znałem ten alfabet na wyrywki, po prostu mi się to podobało. I węzły umiałem zaplatać, i marynarski i różne inne. Sztyk i półsztyk zapleść umiem nadal, ale z pozostałymi chyba już sobie nie dałbym rady. 

Siedzę wiec sobie pod bufetowym parasolem na żaglówkowej marinie, sączę piweczko i się rozmarzam. Ale co to za rozmarzanie, skoro wiem, że już wcale mi się nie chce żeglować po żadnych wodach i oceanach, nawet po tym "Morzu Zegrzyńskim", które mam właściwie pod bokiem. Ale popatrzeć sobie to i  owszem. Sama przyjemność. 


 
Na tropach Puszczy Nieporęckiej

Pociągiem szybkiej kolei miejskiej do zagubionego w laskach i piaskach przystanku Dąbkowizna. Samotnie idę  po śladach Puszczy Nieporęckiej i sporo radości dostarcza to leśne wędrowanie.  Pcha mi się leśny krajobraz do obiektywu. Najładniejsze są te fragmenty tego drzewostanu, które przyrodnicy określają mianem boru mieszanego świeżego. Parzę na ten las i napatrzeć się nie mogę. I już wiem, że muszę tu wracać... 

Już nikt o tym nie pamięta, tylko historycy. I do tego nieliczni. Nieporęt był dla polskich królów z dynastii Wazów tym, czym Niepołomice dla Jagiellonów, miejscem wywczasów podmiejskich i łowieckich zabaw. Gdy Wazów nie stało, zostało niewiele. Za carskich czasów okolicę wzięli we władanie wojskowi. Dzisiaj tu i tam można jeszcze napotkać po lasach ślady cywilizacji wojskowej.

Podobno było to zaplecze Stanowiska Dowodzenia Naczelnego Wodza Wojska Polskiego, podziemne bunkry pozwalały przetrwać wojskowym atak wrażych wojsk amerykańskich. Do ogrodzenia zbliżać się nawet wtedy bałem,  pod Białobrzegami ukrywało się ono jeszcze do tego za wydmami, za bagnami, na których dziś gospodarują bobry. Tam  rośnie bardzo atrakcyjny wizualnie las, powracająca Puszcza Nieporęcka. Oczywiście, polegnie ona tutaj ta puszcza, bo leśnicy tak mają, że rąbią (czasem bez opamiętania!), a te akurat swój wiek rębny tych drzewostanów to lat 120. Ale póki co, są i rosną urodnie. Wedle aktualnej mapy „Banku danych o lesie” najstarsze fragmenty tego powojskowego drzewostanu  mają teraz 133 lata, to dobrze, że one trwają, a zdaje się że w jednym z nich bielik ma swoje gniazdo i wyprowadza w nim lęgi...










 W czasach Wazów była to jeszcze puszcza wcale nielicha. I to u progów królewskiej stolicy. Tereny łowieckie były przednie, lasy i bory urozmaicone, mokradeł było tam sporo, zwierza w nich wszelakiego dostatek. Francuz La Laboureur notował w 1645 roku, że królewski dwór myśliwski  był „wspaniałą robotą ciesielską", iż niczego tam nie brakowało, że izb było wiele i bardzo pięknych, że był ogród i duży podwórzec, była kaplica, „słowem nic nie pozostawia do życzenia, jak tylko, aby był z materiału bardziej twardego: bo to niby-okręt, który trzeba często odnawiać".  

„Tu najchętniej mieszkał Jan Kazimierz" — pisał Niemcewicz w 1839 roku — „gdy był jeszcze królewiczem i kardynałem, a gdy został królem, pod wpływem częstych napadów mizantropii, chronił się tu od gwaru dworskiego i trudów panowania. Dwór myśliwski przemieniał się wtedy w miejsce kontemplacji, wypoczynku i sielskich zabaw, które znękany monarcha nazywał swoim tusculum". Dwór myśliwski się nie zachował w Nieporęcie, nawet żadne jego ilustracji nie ma. 

 

Okazały dąb rośnie w Dąbkowiźnie. Nazwano go imieniem Jana Kazimierza.  Czy pamięta króla ten zabytkowy dąb? Został nią obdarzony  dopiero przed kilkudziesięciu laty. Jego wiek oceniany jest na 300-400 lat, o ile wiem nie badano jego wieku bardziej szczegółowo, skłaniałbym się do lat najwyżej trzystu.  Jan Kazimierz abdykował w roku 1668, cztery lata później umarł we francuskim Nevers. W czasach, w których król w tej swojej puszczy polował, ten dąb  był najpewniej tylko małą siewką. 

Drzewo jest piękne, najlepiej się prezentuje od północnej strony. Nie wygląda na wysokie drzewo, chociaż ma tych swoich metrów aż 22. Jest dość niewysokim dębem szypułkowym o rozłożystej koronie, widać po tym, że wzrastał w terenie otwartym, nie w gęstym lesie, jego pień nie wspina się więc do góry w poszukiwaniu potrzebnego do życia światła. Drzewo zasługuje, żeby znaleźć się na liście najczęściej odwiedzanych dębów podwarszawskich. Ale tak nie jest. Na uboczu jakby rośnie. Chociaż prowadzą obok niego znakowane szlaki turystyczne... 

 

Nad wielka wodą kolo Arciechowa

Nad Jeziorem Zegrzyńskim, znajduje się miejscowość o nazwie Arciechów.  Dzisiaj  jest miejscowością o charakterze letniskowo-rekreacyjnym nad samym brzegiem Zalewu, położona jest wśród typowo mazowieckiego pejzażu, niewiele tam pól, a dużo zagajników i lasów trochę, drogi raczej piaszczyste, w to wszystko wrzucone jest tu i tam co nieco zabudowy, taki to pejzaż domowych naszych lasków i piasków, bo i wydm sporo. Sympatyczny to krajobraz i przyjazny, a zagubić się w nim łatwo. Wszystko to w granicach Warszawskiego Obszaru Chronionego Krajobrazu.

W każdej miejscowości, w każdym terenie mniejszym lub większym, zawsze jest jakiś cel, ku któremu się dąży. Jakiś zabytek, kościół lub coś podobnego. W okolicy Arciechowa jest mnóstwo starych dębów, z inwentaryzacji powiatowej wynotowałem ich aż trzydzieści, ale żadnego na cel swojej wędrówki wybrać nie mogłem, za wiele ich tutaj i w znacznym od siebie rozproszeniu rosną. Zdecydowałem się więc za swój cel wybrać miejsce, w którym dobija do brzegu prom z Serocka. 

Najważniejsze koło tego Arciechowa jest miejsce, w którym Bug wpływa do Narwi. I to był główny cel tej mojej wędrówki. Bo tak już jest, że bez celu rasowemu krajoznawcy niełatwo się gdziekolwiek wybierać. Cel być musi i basta.

Przez wiele lat trwały spory na temat, która z rzek wpada do której i jak należy zwać odcinek od miejsca w którym obie rzeki się łączą; ma nosić nazwę dłuższego od Narwi Bugu, czy odwrotnie. Ale już od dawna wiedziano, że to Bug do Narwi wpada, albowiem ( za "Słownikiem Geografii Królestwa Polskiego" z roku 1885 to podaję: "Woda Narwi w pobliżu jej źródeł ma kolor nieco mętny i płowy; przeciwnie na Podlasiu i Mazowszu odznacza się dziwną przezroczystością i sinem zabarwieniem. Bug nie zmienia tego koloru Narwi, który uderza szczególniej przy połączeniu się jej z Wisłą pod Modlinem”. Dzisiaj nieco trudno byłoby sprawdzić, co wpada do czego, bowiem od roku 1963, już po przegrodzeniu rzeki zaporą koło Dębego i po powstaniu dużego sztucznego Jeziora Zegrzyńskiego, połączenie rzek zginęło nieco w wodach jeziora. Niektórzy wolą mówić, ze to zalew, a nie jezioro, ale czasem, zależy jak się na nie spojrzy, rzeczywiście wygląda jak najprawdziwsze jezioro i do tego bardzo egzotyczne i zupełnie nie mazowieckie. 



Dotarłem więc do brzegu, na nim wspaniale piaszczyska, urokliwa niewielka pustynia, to i fotografowałem ją bez wyjęcia, nieźle się te piaski wdzięczyły do obiektywu.  Serock na drugim brzegu tonął w oplatającej skarpę zieleni, dobrze się musiałem przypatrzeć, aby zobaczyć wystający nad tę zieleń ceglany korpus późnogotyckiego kościoła. Wieki całe była to parafialna świątynia  dla Arciechowa, ale gdy powstał zalew, Serock oddalił się od Arciechowa. Wreszcie, po wieloletniej przerwie, uruchomiono wakacyjne przeprawy katamaranem, ale tylko w weekendy. Zamarzyło mi się, oczywiście, żeby jeszcze dotrzeć tam w te wakacje, na prom się załapać i innym sposobem wracać już z Serocka, przedtem odwiedziwszy jakąś knajpeczkę tameczną, może zajdę do naleśnikarni, była tam świetna, czy jeszcze istnieje?

.......................................................





poniedziałek, 8 kwietnia 2019

Białobrzegi z nad Jeziora Zegrzyńskiego


Białobrzegi nad Jeziorem Zegrzyńskim

Wciąż tam powracam. Teraz znów tam zawędrowałem na początku kwietnia, jeszcze przed sezonem. Pusto tam jeszcze, ale to się skończy, latem będzie tu tłok niemożebny.  Chociaż to tylko podwarszawskie Mazowsze - człowiek czuje się tam jak na Mazurach, bo te żaglówki na wodzie, te pełne jachtów mariny i wiatr wiejący od wody...
    Na wschodnim, niższym brzegu jeziora pośród lasów znajdują się Białobrzegi. W wydanym w roku 1880 pierwszym tomie Słownika Geograficznego Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich o miejscowości jest krótka tylko wzmianka o znajdującym się tutaj folwarku na piaszczystej i mokrej nizinie na lewym brzegu Narwi na krawędzi puszczy nieporęckiej na prawo od drogi bitej z Jabłonny do Serocka. 
    Osada powstała na kilkunastometrowej wysokości krawędzi doliny Narwi. Tam, gdzie w Białobrzegach dzisiejsza ulica Kąpielowa dochodzi do brzegu Jeziora Zegrzyńskiego, po wschodniej stronie tej ulicy, znajdował się białobrzeski folwark. Widok stąd na jezioro jest teraz pyszny, ale zanim ono w roku 1963 powstało, wtedy widok od folwarku też był ładny, a kto wie czy nie bardziej. O kilkanaście metrów niżej rozpościerały się ogromne łąki, aż ku korytu rzeki, płynącej u stóp Zegrza na jej drugim, wysokim brzegu, o półtora kilometra stąd. Wtedy to musiał być rzeczywiście "biały brzeg", piaszczysty, widoczny z daleka, od Zegrza, tam mieszkał dziedzic i stamtąd dobrze ten biały brzeg musiał widzieć, i swój folwark na nim, słusznie osadę obok niego Białobrzegami nazwano. Poniżej skarpy widniało starorzecze o kształcie trójzęba. O przedwiośniu odległa stąd rzeka występowała często z koryta, w maju łąki zamieniały się w dywan kwietny, w czas sianokosów sianem e pachniało. Zapewne bardzo sielsko tu było i ludzi niewielu, jeno wiejskie konie i krowy, i ptactwo dzikie.     



        Mogło tak być tutaj? Przedtem, zanim powstało jezioro?

     Nazwę Jezioro Zegrzyńskie wprowadzono urzędowo w roku 1963, potem jeszcze w roku 2007 potwierdzona została przez Komisję Nazw Miejscowości i Obiektów Fizjograficznych. Jednakże bywa  często używana również inna nazwa - Zalew Zegrzyński. Gmina Nieporęt złożyła nawet wniosek o zmianę oficjalnej nazwy, zalew im bardziej od jeziora pasował, ale został odrzucony.  Starsze pokolenie mieszkańców tej okolicy - pisał w "dziejach Nieporętu" Włodzimierz Bławdziewicz - krytycznie opowiada o krzywdzie, jaka ich spotkała przy okazji budowy tego zalewu.     Jak to w tamtych czasach peerelowskich bywało, spieszono się z terminem, uroczystość oficjalnego oddania inwestycji miała się odbyć 22 lipca. Pod wodą zostały resztki domów, płoty, kikuty drzew, po protu zalano łąki, ledwo co krowy z nich spędzono. 
    Ludzie pomstowali, odwoływali się, ale prawo własności miano wtedy za nic. Jeden z rolników z Nieporętu położył się pod spychacz, na kilka dni zabrała go ludowa milicja. Ci ludzie żyli z tych łąk nadnarwiańskich, one nie potrzebowały nawozów, rzeka je niemal co wiosnę użyźniała, tu natura pomagała człowiekowi, a człowiek natury nie musiał gwałcić i do swojego przymuszać, aby na jego wyszło. Nakaz przyszedł w czasie sianokosów, ludzie w polu, a tu woda bije. Po tygodniu całkiem naszła. Przyjechali urzędnicy, to chłopi ich chwycili i chcieli potopić. Opowiadała pani Smoczyńska z Nieporętu, że dali po 25 groszy za metr - na sznurek, żeby się powiesić. Mieszkańców z zalanych terenów przenieśli pod "dachówkę". Nie przewidziano, że dno zacznie kiedyś gnić, a to się stało i ostatnimi laty na powierzchnię zaczęły wypływać nie tylko glony, również i ślimaki, w niektórych latach tysiące, co kilka godzin jak liście zgrabiano je z plaż i nim zdążono uprzątnąć stare, pojawiały się nowe.    
    Dzisiaj Białobrzegi oficjalnie są wsią, sołectwem gminy Nieporęt, lecz już od dawna wsi nie przypominają. Mają około siedmiuset mieszkańców, to w większości nietutejsi, rodziny wojskowe, bo przez wiele dekad obiekty militarne były tu najważniejsze. Jeszcze od carskich czasów.     Dzisiaj tu i tam można jeszcze napotkać po lasach ślady cywilizacji wojskowej, bo nim pojawili się letnicy, wczasowicze i turyści, wpierw w tej okolicy byli wojskowi.
   

    Pośrodku Białobrzegów jest pomnik, w roku 1931 wzniesiony "niezłomnym żołnierzom Józefa Piłsudskiego, więzionym w Beniaminowie w roku 1917". Byli to oficerowie Legionów internowani przez Niemców, bo odmówili złożenia przysięgi na wierność i braterstwo broni wojskom Niemiec i Austro – Węgier oraz państw z nimi sprzymierzonych. Wśród internowanych był późniejszy generał Stefan Grot-Rowecki. Na szczycie cokołu z głazów polski orzeł zrywa kajdany niewoli. Wzniesiono ten pomnik z inicjatywy pułku radiotelegraficznego w roku 1931. W czasie okupacji hitlerowskiej orzeł i brązowa tablica z inskrypcją zniknęły. Po zakończonej wojnie, w czasach Polski Ludowej, cokół rozebrano. Pomnik powrócił w roku 2004.
     Wojskowa kariera Białobrzegów zaczęła się w roku 1907, kiedy to Rosjanie zaczęli budować tutaj koszary. To w tych koszarach Niemcy internowali polskich legionistów w latach 1917-1918. W jedenastu budynkach przebywali oficerowie, cztery zajęli szeregowcy. We wszystkich niemal źródłach pisanych, taka jest też treść tablicy na pomniku, znajduje się informacja, iż Polacy byli internowani w Beniaminowie, a to dlatego, że w tamtych czasach tam znajdowało się dowództwo garnizonu, a koszary w Białobrzegach Rosjanie zbudowali  dla oddziałów pułku piechoty fortecznej, mającej bronić fortu Beniaminów.
    Fort ten znajduje się w odległości około trzech kilometrów z Białobrzegów. Wygodna, przyzwoicie utrzymana asfaltowa szosa wybiega w stronę Radzymina, pośród  sosnowych borów wiedzie ku wschodowi, dwoma ostrymi zakrętami pośród lasu opuszcza taras wydmowy i sprowadza ku terenom niżej położonym. Przejeżdżający te zakręty na ogół nie wiedzą, że tam właśnie mijają jeden z bardziej interesujących zabytków militarnych całej, rozległej okolicy nad Jeziorem Zegrzyńskim. Fort wzniesiono w wybornym miejscu, świetnie panował nad otwartą niziną z uprawnymi polami i łąkami. Dzisiaj przesłonięty lasem jest z szosy niewidoczny. To, co z fortu zostało nie jest zabytkiem znaczącej klasy, acz obiekt znajduje się pod opieką konserwatora zabytków. 


    Beniaminowski fort jest przede wszystkim zabytkiem historii. Miał być fragmentem linii fortów mających osłaniać od wschodu twierdze w Warszawie,  Modlinie, Zegrzu. Rozkaz wykupu gruntów pod budowy fortu podpisał car Mikołaj II w roku 1903, sześć lat potem budowę przerwano, nigdy jej nie ukończono, zmieniał się sposób wojowania, fortyfikacje traciły na znaczeniu, więc dziesięć lat po carskiej decyzji fort został rozbrojony, a przed opuszczeniem go Rosjanie wszystkie istotne elementy wysadzili. Dokończyli dzieła powróciwszy w te strony w roku 1944, ale to nie była już armia carska, lecz sowiecka Armia Czerwona. 
    W roku 1915 zajęli fort Niemcy i włączyli w skład linii Brukenkopf Warschau (Przedpole Warszawy). Polscy oficerowie, internowani w koszarach białobrzeskich  w roku 1917, trzy lata później bronili niepodległej Polski przed bolszewikami. Fort był wtedy obsadzony przez polskie wojska, a w okolicy trwały zacięte walki. Z rejonu tego fortu wyszło polskie natarcie w dniu 15 sierpnia 1920 roku, które doprowadziło do odzyskania Radzymina i dalszych zwycięstw polskiej ofensywy w dniu „Cudu nad Wisłą” .
  



    W czasie drugiej wojny światowej, w latach 1941 -1944 roku więziono w Białobrzegach ponad 30 tysięcy jeńców radzieckich, dziesięć tysięcy z nich pomordowano. Cmentarz urządzono tuż po wojnie w czasach Polski Ludowej, wtedy o cmentarz dbano, dzisiaj nie za bardzo, wysoka trawa rośnie na mogiłach z wymalowaną na  nich czerwoną, sowiecką gwiazdą.   Takich cmentarzy w Polsce się nie spotyka. Żadnych nazwisk. Żadnych krzyży. Tylko mogiły, mogiły, nic tylko mogiły. Nad nimi mazowieckie sosny. Prawie nikt nie odwiedza tych grobów. Rodziny pochowanych tu żołnierzy mieszkają daleko stąd na wschodzie, o setki i tysiące kilometrów i - jak wiadomo - najczęściej nadal ich życie nie jest łatwe.
    Zbudowany na planie pięcioboku ziemno-betonowy fort w Beniaminowie, chociaż bardzo zniszczony, wciąż robi wrażenie. Największą jego część zajmuje ruina koszar od strony zachodniej fortu, stamtąd najczęściej się tu dociera i ona jest pierwszym z czym w pozostałościach fortu przybysz się spotyka. Po wojnie teren przez jakiś czas zajmowało wojsko, w pomieszczeniach fortowych hodowano pieczarki, obecnie od zwiedzających znacznie częściej docierają tu szukając adrenaliny posiadacze samochodów terenowych, rozjeżdżających ziemne umocnienia fortowe, a taggerzy niestrudzenie pokrywają betonowe ściany niezliczoną ilością wypisanych sprayem słów, najczęściej pojawia się wśród nich nazwa pewnego wojskowego klubu z Warszawy, wojsko w tym forcie jest więc wciąż obecne, przynajmniej w taki sposób. 
    Powstanie jeziora całkowicie zmieniło życie tej okolicy. Zaledwie przy trzech uliczkach stoją domy rdzennych mieszkańców, którzy chyba już zapomnieli że nie tak dawno podstawowym źródłem utrzymania ich rodzin było rolnictwo. To już czas przeszły. Także i sąsiednia Rynia była wsią rolników. Dzisiaj we wsi dominują wille i domki letniskowe.  Nad wodą pobudowano ośrodki wypoczynkowe, latem plaże zapełniały się plażowiczami, żeglarze żeglowali żaglówkami po wodzie, bojerami po zimowym lodzie, pojawiły się działki letniskowe i pojawiają  wciąż następne. Ale to już nie to, co w pierwszych latach, wtedy w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych jezioro przeżywało oblężenie, sezon zaczynał się już na początku maja i trwał do połowy października, na plażę trzeba było wychodzić z samego rana, żeby w ogóle znaleźć na niej jakieś miejsce dla siebie.  Prywatnych samochodów nie było zbyt wiele, w letnie weekendy do plenerów podwarszawskich dojeżdżało się zielonymi liniami autobusów miejskich z pl.Defilad, jedna linia docierała stamtąd do Białobrzegów. 
 
 Plaża i restauracja "Mazowsze" w Białobrzegach. Tak to wyglądało w Polsce Ludowej

  A tak to wygląda teraz, widok z tego samego miejsca ujęty.


 I jeszcze resztka murów słynnej restauracji, w której Maklak z Himmilsbachem wchłaniali piwko.
.
  Niedawno odwiedziłem miejsce, gdzie stała restauracja „Mazowsze”, miejsce wówczas najpopularniejsze. Tam z żoną przywieźliśmy maluchem świeżo nabyty kajak-składak marki Neptun, uboczną produkcję zakładów w Niewiadowie, specjalizujących się w jakiejś super tajnej produkcji militarnej. Wypłynęliśmy z tamtejszej plaży na jezioro, ktoś nas ostrzelał z przeciwnego brzegu, pewnie przypadkiem, ale kto wie, to był militarny teren to całe Zegrze z przyległościami, od carskich jeszcze czasów. 
    Nie ma już tamtego „Mazowsza”, które wtedy poznałem. W latach dziewięćdziesiątych ono padło. A potem się rozpadło. Została sterta kamieni, obiekt archeologiczny. Zdjęcie znalazłem w internecie. Na nim imponujący tłum plażowiczów. „Mazowsze” w Białobrzegach było jednym z najpierwszych ośrodków rekreacyjnych nad powstałym w roku 1963 zalewie. Na wodach okolicy kręcił  „Rejs” Marek Piwowski. W  przerwie zdjęć tu cumował statek z aktorami i ekipą filmową. W kawiarni ośrodka spotykali się wówczas Jan Himilsbach i Zdzisław Maklakiewicz. W 1988 r. „Mazowsze” wraz z hotelem „grały” w filmie „Piłkarski poker” Janusza Zaorskiego. Podobno nadal można stąd podziwiać najpiękniejsze zachody słońca nad zalewem. 

    Nad jezioro docierają dzisiaj miejskie autobusy od stacji metra w Warszawie,  w pogodne dni weekendów na parkingach dla samochodów miejsc brakuje na parkingach. Białobrzeski proboszcz mówi, że chociaż na weekendy przyjeżdżają do Białobrzegów tysiące osób, co można wnioskować po liczbie aut, nie przekłada się to na frekwencję osób uczestniczących we  niedzielnej mszy. W miesiącach letnich przychodzi zaledwie o kilkadziesiąt osób więcej.



        Parów Karaski o kwietniowej porze, w charakterystycznym przedwiosennym kolorycie.

   Na wschód od Białobrzegów jest Parów Karaski wśród wydm, ostatnio trochę bez sensu ochrzczony na niektórych mapach Parowem Karski.  Stała na nad nim gajówka Kempiste, a gdy powstało to duże jezioro w sąsiedztwie, wtedy  małe jeziorko pojawiło się w parowie, bowiem podniósł się poziom wody gruntowej w okolicy. Jeziorko w parowie jest malownicze, śródleśne. Wojskowi ogrodzili go płotem, wybudowali domek myśliwski, odwiedzali go m.in. twórcy stanu wojennego w Polsce roku 1981, generałowie Jaruzelski i Siwicki. Chyba już sobie wojskowi odpuścili jeziorko, domek myśliwski wciąż stoi, na nim napis "Leśne rancho", zapach zdradza, że to ranczo mało używane, a ogrodzenie już znikło, została tylko jego podmurówka. 
     Las wokół tworzą głównie sosny, drzewostan nie wszędzie budzi entuzjazm, średniej raczej jest urody, ot, taki zwykły monokulturowy bór sosnowy, jak to na piaszczystym Mazowszu, tam gdzie laski, piaski i karaski, jak powiada kurpiowskie porzekadło. Ale trafiają się fragmenty znakomite. Uroczyska jak z obrazów Szyszkina. Trudno się oprzeć ich urodzie i wdziękowi. Odchodzić się stamtąd nie chce. 




O otoczeniu jeziora pisałem więcej w swojej książce, wydanej w roku 2016 nakładem wydawnictwa Iskry, książka nosi tytuł "Podróże po Mazowszu", w pomieszczonym tutaj tekście wykorzystałem fragment tej książki, zachęcam do skorzystania z fragmentów pozostałych.