czwartek, 1 lipca 2021

barwy mazowieckiego lata


nad Wisłą obok Ciszycy 

    Nadeszło lato. Gorące, mazowieckie lato. A jak lato, to nad Wisłę. Tam szukać barw mazowieckiego lata. Na przykład  do Ciszycy. Tam są piaszczyste ławice w rezerwacie „Wyspy Świderskie” i sławą cieszę się zasłużoną. Opisywać je słowem "malownicze", prymitywnym jest wulgaryzmem dla opisania tego świata -  piszą na internetowej stronie fundacji Ja-Wisła. A inny internauta pisze, że to jest miejsce, które bardziej przypomina karaibskie plaże, niż wiślane widoki, do których jesteśmy przyzwyczajeni. W internecie odnalazłem też blog o nazwie „Kraina wędrujących wsp” i tam dopiero przeczytałem laudację, była jak  hymn ku czci. Że tam podziwiać można różnej wielkości łachy, kępy i wyspy, że piaszczyste mielizny niczym pustynne omamy pijanego flisaka, że walory przyrodnicze takiej rzeki, to absolutny skarb.    
    Cóż ja mogę dodać od siebie?

    Nadeszło lato. Poszedłem  ku rzece i tym piaszczystym ławicom. Pieszo poszedłem, bo jak się pieszo wędruje,  to więcej się widzi, bo tak należy, bo to jest trochę tak jak w życiu być powinno, że zanim przystąpi się do głównego dania, trzeba wchłonąć coś dla zaostrzenia apetyt. Albo tak, jak to jest w przypadku aktu miłosnego, bo jak powszechnie wiadomo zanim nastąpi spełnienie, musi być jakaś gra wstępna. Wyszedłem  od Konstancina przez Obory, zrazu asfaltem wśród starych dębów i lip, a potem drogą prosto na wschód, szedłem pośród pól uprawnych (kukurydza pod Oborami, za Habździnem trochę łąki, a potem słoneczniki, cebula biała i czerwona, a i  kapusta i koper koło Ciszycy). 

 










    Szedłem przez podwarszawskie Urzecze i to  była dobra wędrówka, niespieszna, tak jak wędrować się powinno, spokojnie, relaksowo i uważnie po otoczeniu patrząc. Jak to latem bywa, na przydrożach szalała nawłoć, zwana też polską mimoza, złotą dziewicą lub złotą rózgą, rosły  tam również   pantofelki Matki Boskiej, przez botaników zwane lnicą pospolitą, koło Ciszycy pola słoneczników się ścieliły jak dla Van Gogha w Prowansji, nieco dalej kapusta dojrzewała na polach i wierzby rosochate rosły  przy drogach. Znakomity fotografik Edward Hartwig uznał wierzbę za najbardziej polskie drzewo i nie jest w tym przekonaniu odosobniony. Sto lat przed nim poeta Teofil Lenartowicz nazywał ją „piasków Mazowsza jedyną ozdobą”. Goplana Juliusza Słowackiego zamieniła w wierzbę swojego niespełnionego amanta, Grabca. Lud polski umieścił w wierzbach pomieszkanie czartów wiejskich, najsławniejszy z nich to Rokita.O takim to krajobrazie pisał Jarosław Iwaszkiewicz. "Myślę, że nie doceniamy mazowieckiego pejzażu. Przyznać trzeba, że jest on mało efektowny. Ale tai w sobie te drobne niuanse, te delikatne odcienie kształtów i barw, które się dopiero widzi i ocenia, kiedy się z tym pejzażem zżyje tak głęboko, jak tylko może się zżyć stały mieszkaniec tych okolic."      
    Oskar Kolberg w swoim dziele przypominał, że tę okolicę w dolinie Wisły lud zwał dawniej Urzeczem z powodu położenia „u rzyki”. Dzisiaj koryto Wisły jest oddalone od położonego wyżej Konstancina o kilka kilometrów. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu, nim obwałowano rzekę, wody powodziowe niemal co roku zalewały tę dolinę. Przynosiły ze sobą żyzne mady. Teraz człowiek zrezygnował z pomocy rzeki. Cena, jaką płaci za bezpieczeństwo swoich sadyb i za uniknięcie grozy powodzi, nie jest mała: wzrost plonów, miast środkami naturalnymi, wspomagany jest środkami chemicznymi.
    Tadeusz Konwicki we „Wschodach i zachodach księżyca” pisał, że jeszcze w pierwszych latach po wojnie całe to dno Prawisły to był jakiś prawie afrykański rezerwat odwiecznej, błotnej, dzikiej przyrody, raj ogromnej ilości gatunków ptasich, które tu rodziły się i umierały. Można się było położyć śród dzikich szczawiów wielkich, jak włoskie tuje i słuchać ciszy, to znaczy słuchać głośnej ciszy, na którą składały się grania świerszczy i różnych żuczków, szelesty jaszczurek albo zaskrońców, buczenia trzmieli i dzikich os, klekotania bocianów...
    Niebo trwało pogodne, puchate chmury były urodne, miał rację panicz Soplica, że u nas dość głowę podnieść: ileż to widoków! Ileż scen i obrazów z samej gry obłoków, że te białe chmurki, jak stada dzikich gęsi lub łabędzi.  
 

 




  
    Jak w dobrym filmie, to co najlepsze czekało na końcu, w akcie trzecim, a w nim wystąpiła w roli głównej królewska Wisła. Po kilku tygodniach słonecznych i upalnych ubyło rzeki w jej korycie i wyłonił się z wody krajobraz nadzwyczajny, a były to wyspy  w granicach rezerwatu „Wyspy Świderskie”, owe piaszczyste łachy, które mnie tu zwabiły, jak pustynie ogromne, a między nimi miast bocznych koryt wiślanych też były piachy, obramowane wierzbowymi krzewami rokiciny i dżunglą łęgów. Po prostu: pełna egzotyka, nie co roku nam dana tuż za granicami Warszawy. 

    Wędrowałem wraz z przyjaciółmi tymi piaszczystymi plażami, wchodziliśmy w jakieś boczne dolinki nad bocznymi korytami, między łozinę i łany lepiężnikowe, a radość z bytowania wśród tej przyrody była niezmierna. Za rok może być inaczej, może nie być upalnego lata i na wyspy dojść się nie da, a może się zdarzyć, że te wyspy znikną, a pojawią się w inne w innym miejscu, bo Wisła jest rzeką żywą, ma fantazję, jak na polską rzekę przystało. Pewnie zresztą za rok tutaj nie przywędrujemy, tyle jeszcze na nas czeka miejsc różnych i urodziwych. Więc, aby się tym widokiem nasycić, na długie minuty zasiedliśmy na koniec gromadą na piachu nad wodą i napatrzeć się na okoliczności przyrody nie mogliśmy. Kajaki płynęły rzeką,  rzeka też płynęła, było zupełnie tak, jak w tej ludowej piosence: Nasza Wisła, modra rzeka niby kwiat, niby kwiat / I płynie se het, daleko, w obcy świat, w obcy świat. / I płynie se het, daleko, aż w morze, aż w morze....
    Towarzysz mojej wędrówki po wycieczce napisał: Masz rację, używając wobec pejzażu, który nam się odsłonił nad rzeką, słowa "egzotyczny". Obrazek z tym białym piachem i niebieską rzeką stoi mi przed oczami na równych prawach, co pejzaże z południowych Indii. Nie nasz błękit, nie nasz piach i nie nasze światło, czysta egzotyka za 3.40 w mikrobusie linii L14.

      Pod koniec czerwca w roku 2021 gruchnęła w Warszawie wiadomość, która poruszyła birwatcherów: nad Wisłą, na piaszczyskach w rezerwacie „Wyspy Świderskie”, widziano najprawdziwszego sępa!   Ten sęp poruszył  polskich ekologów. Zostanie, czy odleci. A może sprowadzi jakiegoś innego do towarzystwa? Zaczęto przypominać, że wzdłuż mazowieckiego odcinka Wisły powinien powstać park narodowy, że myśli się o nim od dawna.  Miałem szczęście – jako działacz ochrony przyrody – latać nad tą mazowiecką ojczyzną helikopterem. Z lotu ptaka widać ten fenomenalny krajobraz Wisły. Gdy człowiek spojrzy na nią z góry, to jeży się przeciwko tym wszystkim pomysłom regulowania tej rzeki i grodzeniu zaporami. To skarb najcenniejszy. Skarb, jakiego inne narody nie mają. I to tuż obok stolicy swojego państwa... 

    To jedyna z wielkich  rzek europejskich, która nie została jeszcze wpuszczona w kanał, której nie obetonowano brzegów. Rzeka, rządząca się swoimi prawami. Prawami natury! 

Wszystkie fotografie: Lechosław Herz




 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz