poniedziałek, 28 czerwca 2021

Kościółek w Gąsiorowie

   Na północnym Mazowszu lasów niewiele, smugami wzdłuż niewielkich strug i cieków wodnych ciągną się łąki i gdzie spojrzeć widnieją pola uprawne. W tym przyjemnym, wiejskim krajobrazie znajduje się kilka zabytkowych budowli, a każda z nich inaczej umiejscowiony i wyjątkowo korzystnie wpisany w otaczający go pejzaż.  Niewiele tu dworów. Kiedyś było inaczej. Przebywający pod Ciechanowem młody Stefan Żeromski notował w "Dziennikach": Wiosek nie widzisz zupełnie: dwory i dwory...   

     To już przeszłość. W drugiej połowie wieku XX nastąpił kres dworkowej kultury szlacheckiej. W ramach reformy rolnej odebrano właścicielom ich majątki, grunty zostały po części rozparcelowane, niewłaściwie użytkowane budynki dworów popadły w ruinę, a czas który nastąpił po upadku ustroju, narzuconego Polsce przez bolszewików, poza nielicznymi wyjątkami budynków do życia nie przywrócił. Przetrwała niemal wyłącznie architektura sakralna. Kościołów na tej ziemi w bród.   A są pomiędzy nimi tak foremne, jak ten, który wznosi się na rozdrożu na zachód od Pułtuska i bulkowskiego lasu,  miłośnikom fauny znanego z żyjących w nim danieli. 


    Na zachód od Pułtuska, pośród wiejskiego, mazowieckiego pejzażu, przy rozwidleniu dróg, w niewielkiej wiosce Gąsiorowo wznosi się drewniany kościół św. Jana Chrzciciela. Jest jednym z najbardziej fascynujących wiejskich zabytków mazowieckich. Zbudowano go w roku 1792, ale nie pierwsza to budowla sakralna na tym rozdrożu. Pierwsza powstała już przy końcu wieku XIV, później były następne, wszystkie z drewna. Architektura gąsiorowskiego kościółka ma rys bardzo indywidualny. Historycy sztuki zwracają uwagę, że jest on przykładem specyficznego nurtu w drewnianym budownictwie sakralnym, polegającego na przenoszeniu form architektury murowanej. Prawdopodobnie nawet jego fasada naśladowała te murowane, była była dwuwieżową i choć już taką nie jest, bez kłopotu można się jej miejsca dopatrzeć. Czy z tymi wieżami świątynka robiła by takie wrażenie, jakie robi w kształcie dzisiejszym? 

     Kościółek gąsiorowski jest pod wezwaniem Najświętszej   Marii   Panny, św. Jana Chrzciciela i Jedenastu Tysięcy Męczennic. Rzadko używa się tego całego zestawu świętych patronów. Zresztą, któż dzisiaj wie co to za męczennice i to aż w liczbie jedenastu tysięcy. Źródło znajduje się w niemieckiej Kolonii, tam jest świątynia pod wezwaniem św.Urszuli i jedenastu tysięcy dziewic. Owe jedenaście tysięcy wynikło prawdopodobnie z pomyłki w tłumaczeniu łacińskiego skrótu XI M V, gdzie M tłumaczone było jako milia (tysiące), a nie martyres (męczennice), jak być powinno. Z drugiej strony, istnienie Jedenastu Tysięcy Dziewic poświadczają średniowieczne przesłanki o licznych relikwiach z kobiecych kości i czaszek, które zostały wykopane na przedmieściach Kolonii na terenie dawnego cmentarza nazywanego Ager Ursulanus.  Największa ich część znalazła się w kolońskim kościele Św. Urszuli (gdzie znajdują się do dziś), a pozostałe zostały wykupione lub rozesłane do różnych ośrodków kultu religijnego w Europie. 

    Zagadką jest skąd owe tysiące męczennic przywędrowało do Gąsiorowskiego wezwania gąsiorowskiej świątynki. Może przez ojca pierwszy  znany  z  imienia  plebana w Gąsiorowie, nosił imię  Świętosław  syn  Fryderyka,  ojciec przyniósł swoje imię na Mazowsze gdzieś z Germanii, może właśnie znad Renu?    Przez  kilka  stuleci  była  w Gąsiorowie siedziba parafii,  erygowanej  w  1385  r.  przez bpa płockiego Ścibora z Radzymina, poprzez  wydzielenie  z  parafii  w  Winnicy.   Świętosław., Ścibor, przepiękne imiona, jakaż szkoda, jakiż żal, że dzisiaj zupełnie zapomniano o takich słowiańskich, polskich imionach, jak Ścibor, Czcibor, Radzim. Chociaż... myślę, że nie chciałbym  swojego syna narażać na kpiny kolegów szkolnych, gdybym go obdarzył jakimś takim imieniem, jak na przykład Mszczuj,  albo Gedko, ale Mieszko, Zbyszko, Przemko? A czemuż  by nie?

        Skromne i niemal surowe, a urodne jest jego halowe wnętrze, którego wdzięk w architekturze, nie w jego wystroju, acz kilka jego elementów zaskakuje, np. sylwetowo wycięte  w deskach i malowane postacie Matki Boskiej Bolesnej i św. Jana Ewangelisty na belce tęczowej, albo datowane na 2 ćwierć wieku XVII dwa obrazy, jeden przedstawiający św. Michała Archanioła, drugi św. Jana Ewangelistę, oba w późnorenesansowych skrzydłach jednego z ołtarzy, mają w sobie coś z malarstwa bizantyjskiego. 



  Większej wartości artystycznej i zabytkowej nie mają obrazy ołtarzowe, lecz za to ileż one dodają wdzięku tej świątynce, zarówno święta Tekla w ołtarzu lewym, jak i św. Jan Chrzciciel chrzczący Chrystusa w wodach Jordanu oraz św. Mikołaj w ołtarzu głównym, wszystkie w ramach przyozdobionych roślinnymi fryzami, radość dla oka. Na ścianach dwanaście malowanych zacheuszków rokokowych z końca XVIII wieku. Są znakami konsekracyjnymi, a rytuał namaszczenia kościołów swoją tradycją sięga wieku  IV. Pierwotnie przewidywał 12 miejsc dla zacheuszków, tak jak ma to miejsce w Gąsiorowie. Najczęściej jednak umieszcza się  ich mniej. Nazwa pochodzi od bogatego celnika Zacheusza, który przyjął Jezusa Chrystusa w swoim domu.      
    Upłynęły stulecia, szalały pożary, przez Mazowsze przetaczały się wojska polskie i szwedzkie, austriackie i francuskie, pruskie, niemieckie i hitlerowskie, carskie i bolszewickie. A ten kościółek i inne jemu podobne drewniane cudeńka, wciąż trwają na naszej niemal doskonale płaskiej ziemi, o której ktoś kiedyś powiedział, iż jest dramatycznie otwarta na przeciągi wiejące ze wschodu i z zachodu, zmuszające zamieszkujący tę ziemię lud do wielkiego wysiłku, aby się nie dać tym wiatrom zdmuchnąć. Czyż nie graniczy to wszystko z cudem?

 


    Odwiedzam gąsiorowską świątynkę przy każdej sposobnej okazji. Razu jednego, gdy pojawiłem się byłem przy tym kościółku, akurat szykował się w nim ślub. Wnętrze świątynki było świątecznie przystrojone, w bocznej nawie młodzi ludzie  stroili  instrumenty i głosy, zakrystian poprawiał jeszcze świece, orszak już od wsi nadchodził, przodem panna młoda w długiej, białej sukni, wsparta na ramieniu narzeczonego w czarnym garniturze i pod muchą, za nimi świadkowie, nieco z tyłu rodzina i dwóch akordeonistów z instrumentami rozciągniętymi od ucha do ucha, szli asfaltową szosą, bardzo godnie, wszyscy  szczęśliwi i bardzo to był sielski obrazek, z takich, co to się ich długo nie zapomina.  Nie chciało się stamtąd  odjeżdżać, pobyć z nimi się chciało, popatrzeć, posłuchać, ale musiałem, zaproszony przecież nie bylem, a czas mnie naglił, ten wstrętny naglący czas, który zawsze się pojawia w niewłaściwym momencie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz