Moje propozycje: letnie wycieczki pod Warszawą
Sięgnąłem do archiwum w swoim blogu. Gdzie udać się na pieszą wędrówkę podwarszawską o letniej porze? W archiwum znalazłem kilka propozycji, z nich wybrałem trzy, w tym blogu publikowane były w latach ubiegłych. Wciąż aktualne ! Zapraszam do wędrówki!
Nad rzeką Wkrą
Przed
czterdziestu laty projektowałem szlaki w pomiechowskich lasach nad Wkrą. Atrakcyjne i
malownicze, różnorodne w charakterze, zbiegały się w Kosewku właśnie.
Były tam wtedy domki kempingowe, w których można się było przespać,
była niewielka restauracja „Młynarka” do której się zachodziło na
herbatę, jak do schroniska. Za „moich” czasów, wtedy gdy tam
zachodziłem w latach siedemdziesiątych XX wieku, młyna już nie było. A
"Młynarki" nie sfotografowałem, niestety. W tamtych czasach prawie w
ogóle się nie fotografowało. Nie to, co teraz.
Ten młyn był drewniany, stał na kamiennej podmurówce i miał osobliwe, drewniane młyńskie koło, umieszczone na pionowej osi. Na taki układ być może miał wpływ niezbyt wysoki poziom spiętrzenia wody. Zapora była dość prymitywna, na tej pocztowce widać to bardzo dobrze; przy takiej konstrukcji wymagała częstych napraw. Ale ja tego już nie widziałem, ten opis zawdzięczam innym. Pamiętam natomiast ośrodki wypoczynkowe koło "Młynarki", jeden należał do ministerstwa spraw wewnętrznych. Wciąż nie mogę się nadziwić, że tego wszystkiego już nie ma. Jak i ośrodka wypoczynkowego Fabryki Samochodów Osobowych na Żeraniu, był poniżej młyna. Jego też już nie ma. I fabryki też nie ma. Niemal nic już z tego wszystkiego nie zostało, ta część naszej, polskiej cywilizacji odeszła już w przeszłość, tylko jakieś nędzne jej pozostałości kryją się wśród ogarniającej je roślinności, tylko czekać jak pojawią się tutaj archeolodzy, aby rozpocząć wykopaliska z głębokiej epoki Peerelu.
.jpg)
W 1991 roku został utworzony dla ochrony wyjątkowego,
naturalnego krajobrazu doliny Wkry. Nie byle jaki to krajobraz,
chroniony nie tylko prawem polskim, także europejskim. Nie da się ukryć najlepiej go można zwiedzić płynąc przezeń kajakiem. Albo patrząc na rzekę z kładki w Kosewku.
.jpg)
Jak kładka w Kosewku ogranicza najefektowniejszy odcinek doliny Wkry od południa, tak od północy ogranicza go wiszący most między Śniadówkiem, a Goławicami, ten najstarszy pylonowy most w Polsce powstał w roku 1985, jego pylon ma 26 m wysokości. Wielekroć go fotografowałem, najbliższe sercu jest to poniższe zdjęcie z roku 1996, krajobraz okoliczny prezentował mi się wtedy jakoś tak najbardziej serdecznie, a prócz tego to zdjęcie przypomina mi że byłem kiedyś młodszy, mobilniejszy – było, nie było, to zdjęcie robiłem 28. lat temu, pod tym mostem sporo wody Wkrą upłynęło od tego czasu.
Ten
most jest zmniejszoną, niezrealizowaną wersją Mostu Grota Roweckiego w
Warszawie; most warszawski w tej wersji nie mógł powstać, zdecydowano
się na mniej kosztowną wersję tradycyjną. Dla tej okolicy nad Wkrą jest
ten most dobrodziejstwem. Również wizualnym, bo jest po prostu – ładny.
Na moście w Goławicach pomiary prowadzili inżynierowie budujący Most Świętokrzyski w Warszawie. Jak wyczytałem, most goławicki był w swoim czasie bohaterem wszystkich podręczników do nauki jazdy dla kierowców na kategorie A i B.
O kilka minut od wiszącego mostu jest oddalony klimatyczny Bar Koza. widać go na zdjęciu powyżej. Dowiedziałem się o nim po raz pierwszy z majla od znajomego: „Panie Leszku, spieszę donieść o wyjątkowym miejscu, w które trafiliśmy z rodziną właściwie przypadkiem, choć trochę z polecenia. Miejsce znajduje się w Śniadówku koło Pomiechówka i nazywa się Chata nad Wkrą i Bar Koza - jest czymś na kształt knajpki pod gołym niebem, ukrytej wśród sosen, o klimacie trochę jak kemping sprzed lat, z dostępem do Wkry, żeby można było też z kajaka, ale przede wszystkim z pysznym jedzeniem, piwem, kawą, lodami i wszystkim innym co potrzeba . Działa to od majówki aż do października i to już od iluś tam lat. Może się Panu przyda kiedyś jako przystanek w trakcie wycieczki?”
Przydało
się i to kilkakrotnie. Tego roku nie raz jeden i nie tylko w sierpniu.
Tego upalnego lata spotkałem się tam także z gronem przyjaciół z
turystycznych szlaków. Przywędrowaliśmy z różnych stron, różnymi trasami
i na różny sposób, przywitali się jak należy z tamtejszymi kozami, a
potem siedzieliśmy sobie wygodnie z widokiem na rzekę. Niektórzy
smakowali pstrąga, inni ograniczali się do jakiegoś napitku, sporym
wzięciem cieszył się chłodnik,a cośmy sobie pogadali o tym i owym, to było nasze. Przed nami płynęły rzeką tabuny kajaków, nieprawdopodobnie ukajaczona
jest ta rzeka.
Lato przecież w końcu odejdzie, nadejdzie w końcu jesień, znikną z wody kajaki, w lasach pojawią się kolory. A są ne w Lasach Pomiechowskich nadzwyczajne. Siedliska są tu lepsze, niż w Kotlinie Warszawskie, więc i lasy bogatsze; jak i gdzie indziej w drzewostanach dominuje sosna, ale towarzyszy jej sporo gatunków liściastych drzew i krzewów. W październiku, w barwach pogodnej jesieni jest najlepiej. Zapewne więc znowu tam będę. Może się nawet spotkamy ?
Świder
wszyscy znamy. Ale mówiąc o Świdrze, najczęściej pamiętamy tę rzekę z
okolic kolejowego przystanku o nazwie Świder. Podejrzewam, że większość z
czytelników tego blogu ie wędrowała doliną Świdra od drewnianego
kościółka w Gliniance do Wólki Mlądzkiej i nie widziała Złotego Kanionu
koło Woli Karczewskiej.
Glinianka
leży nad Świdrem. Dociera do niej miejski autobus linii 720
od Ronda Wiatraczna na warszawskiej Pradze. W Gliniance nad Świdrem czeka na
przyjezdnego zupełnie inny krajobraz. Miasto zdaje się być stamtąd
gdzieś bardzo, ale do bardzo daleko. W Gliniance wysiada się z autobusu
pośrodku najprawdziwszej rolniczej wsi. Jak dobrze, że są wciąż jeszcze
takie wioski w tak bliskim otoczeniu Warszawy.
W samym środku wioski wznosi się kościół zrębowej konstrukcji, postawiony z drewna modrzewiowego. Stareńka jest ta świątynka. Ukończono jej budowę w rok u
1763, a więc, gdy to piszę, ma ta budowla prawie 260 lat. a jeszcze
starszy jest gotycki późnogotycki krucyfiks na belce tęczowej wewnątrz
kościoła, datowany jest na połowę XVI wieku. Gdy krucyfiks powstawał, w Polsce
panował ostatni z Jagiellonów, gdy kościół stawiano, umarł właśnie August II i kończyła
się epoka Sadów na naszym tronie, a za
kilka miesięcy miał na tron wstąpić Stanisław August Poniatowski i
właśnie się urodził jego bratanek, książę Józef Poniatowski. A potem
przez podwarszawskie okolice przetoczyło się kilka strasznych wojen. I
ten drewniany kościółek stoi nadal. Czyż nie graniczy to z cudem?
Telewidzowie
oglądają go czasem na ekranach telewizorów, występuje w serialach,
telewizyjny Ojciec Mateusz odprawia tam nabożeństwa przy ołtarzu w tym
kościele, choć wedle scenariusza wcale nie w Gliniance jest ten ołtarz z
telewizora. Ale i tak Glinianka jest z tego bardzo, ale to bardzo dumna
i na stronie internetowej tutejszej parafii więcej o tym serialu, niż o
samym ołtarzu.
Styl, w jakim w XIX wieku
powstał ten drewniany ołtarz, fachowcy określają jako barokowo ludowy,
co oznacza to mniej więcej, że ten barok jest dziełem nie wyuczonego
artysty, lecz zwykłego rzemieślnika „z ludu”.
Idę niebieskim szlakiem nad Świder. Tego dnia już pozostanę mu wierny i to przez dobrych kilka godzin. Jest lato, słońce świeci, niebo niebieskie, chmurki na nim białe i pyzate, bardzo piękne są okoliczności przyrody. Mam czas do wieczora, a droga niedługa, w sam raz dla takiego jak ja.
Przez
pierwsze trzy kilometry nic specjalnego się nie dzieje, rzeka zatacza
łagodne meandry, czasem przytrafi się przyjemna plaża na takim zakolu,
po sąsiedzku tu i tam usadowiły się osiedla letniskowych domków.
Sympatycznie jest tu po prostu. To, co najbardziej atrakcyjne, zaczyna
się dopiero poniżej Woli Karczewską. Tak też zaczyna się trasa
jednodniowych spływów kajakowych, tutaj biura od wynajmu kajaków
wrzucają swoich klientów w czekające na nich kajaki i stąd będą płynąć
Świdrem aż po Wólkę Mlądzką, gdzie będzie czekał na nich pozostawiony
tam samochód lub autokar.
Poniżej Woli Karczewskiej zaczyna się najpiękniejsza część doliny Świdra, który tworzy tam niezwykle malowniczy przełom: rzeka wije się zakolami, doliną wciętą głęboko w utwory moreny dennej pokrytej grubą warstwą piasku. W korycie głazy, szypoty, miejscami podmyte brzegi, wysokie urwiska, bystry prąd. – Szlak wiedzie z biegiem rzeki do Złotego Kanionu, ostro wciętego w podłoże, wąskiego jaru, którym płynie struga Stok. Dalsza trasa nad Świdrem, cały czas lasem, miejscami wysokim brzegiem. Po przeciwnej stronie rzeki momentami widok na wzgórza w okolicy wsi Kopki. Obok działek letniskowych Adamówki i starego młyna wodnego kołysze się chybotliwa kładka nad rzeką.
Wcale udany jest ten Nepomuk, wyrzeźbiony wg własnego projektu przez Mateusza Niwińskiego. Wszystko o tych Kopkach znalazłem w internecie. Dawniej musiałem takich informacji szukać po bibliotekach, dzisiaj otwieram swojego smartfona, wbijam hasło, klikam Nepomuk w Kopkach nad Świdrem, i zaraz potem lecą wiadomości, niektóre bardzo interesujące dla krajoznawcy.
Rzeką
płynęły kajaki, patrzyłem na nie z góry. Było ze mną kilkoro przyjaciół
z
turystycznych szlaków, byliśmy jedyną grupką spieszonych, za to bardzo
się nie spieszących. To się opłacało, co krok inny widoczek, inna
niespodzianka ze strony przyrody, było na co patrzeć. Jakby się kto
pytał, jest to przecież krajobrazowy rezerwat przyrody! Fascynująco
urodziwy
jest tam Świder. Rzeka ma piękny, wysoki i piaszczysty
brzeg. Wokół mnóstwo drzew, niekiedy bardzo sędziwych, o wystających
ponad powierzchnię potężnych korzeniach - to istne dzieła sztuki.
Kończyłem
swoją wędrówkę nad Świdrem w Wólce Mlądzkiej. Mniej więc kilometr przed
końcem wędrówki, przy leśnej drodze nazwanej całkiem sensownie ulicą
Wspaniałą, wyrósł przede mną przesympatyczny bar nad Świdrem.
Tam też można wypożyczyć kajak i to jest główne wczasowe zajęcie
właścicieli. Piechurów też przyjęli gościnnie, więc u stop wysokich,
kłaniających się niebu sosen, wypiłem czarną kawę z ekspresu, taka
podwójną, espresso we włoskim stylu, która mi podano z okienka tej
wdzięcznej chatynki w polskim styli, stojącej pośród mazowieckich sosen.
Bardzo to był dobry pomysł, bardzo w sam raz na zakończenie letniej
wycieczki.
Z Zalesia Dolnego do Górnego Zalesia
O Lasach Chojnowskich można nieskończenie. Że ładne, wie to każdy, kto tutaj bywał. Że są głównym elementem Chojnowskiego Parku Krajobrazowego, to także wie każdy. Niewielu z odwiedzających Lasy Chojnowskie wie, skąd się ta nazwa wzięła. A wiedzieć warto. W nazwach albowiem przechowywana jest historia i tradycja, również w pojęciu etnograficznym. Warto tutaj wspomnieć, iż najpopularniejszy nasz rodzimy gatunek iglastego drzewa zwano nie "sosną", lecz "choją" i stąd np. wieś Chojnów i Lasy Chojnowskie. W przeszłości najpowszechniejszy gatunek drzewa w Polsce zwany był „choją”. Drzewo - sosnę dawniej nazywano "sosną" tylko wtedy, gdy była w nim wydziana barć.
W przeszłości tutejsze lasy przynależały majątku wilanowskiego. Miały dostarczać drewno na budulec i opał pałaców właścicieli w Warszawie i Wilanowie, na szkoły, szpitale i ochronki dworskie, młyny, kuźnie i karczmy, browar i cegielnie, na potrzeby chłopów pańszczyźnianych, kolonistów, posesorów i proboszczów, na deputaty drzewne dla pracowników administracji, na budowę mostów i płotów, na drabiny i zwykle miotły. Że węgla kamiennego nie używano jeszcze, aż 75% drewna zużywano na opał.