wtorek, 1 lipca 2025

Moje propozycje: letnie wycieczki pod Warszawą

Sięgnąłem do archiwum w swoim blogu. Gdzie udać się na pieszą wędrówkę podwarszawską o letniej porze? W archiwum znalazłem kilka propozycji, z nich wybrałem trzy, w tym blogu publikowane były w latach ubiegłych. Wciąż aktualne ! Zapraszam do wędrówki! 

Nad rzeką Wkrą


Przed czterdziestu laty projektowałem szlaki w pomiechowskich lasach nad Wkrą. Atrakcyjne i  malownicze, różnorodne w charakterze, zbiegały się w Kosewku właśnie. Były  tam wtedy domki kempingowe, w których można się było przespać, była niewielka restauracja „Młynarka” do której się zachodziło na herbatę, jak do schroniska.  Za „moich” czasów, wtedy gdy tam zachodziłem w latach siedemdziesiątych XX wieku, młyna już nie było.  A "Młynarki" nie sfotografowałem, niestety. W tamtych czasach prawie w ogóle się nie fotografowało. Nie to, co teraz.

Ten młyn był drewniany, stał na kamiennej podmurówce i miał  osobliwe, drewniane młyńskie koło, umieszczone na pionowej osi. Na taki układ być może miał wpływ niezbyt wysoki poziom spiętrzenia wody. Zapora była dość prymitywna, na tej pocztowce widać to bardzo dobrze; przy takiej konstrukcji wymagała częstych napraw. Ale ja tego już nie widziałem, ten opis zawdzięczam innym. Pamiętam natomiast  ośrodki wypoczynkowe koło "Młynarki", jeden należał do ministerstwa spraw wewnętrznych. Wciąż nie mogę się nadziwić, że tego wszystkiego już nie ma. Jak i ośrodka wypoczynkowego Fabryki Samochodów Osobowych na Żeraniu, był poniżej młyna. Jego też już nie ma. I fabryki też nie ma. Niemal nic już z tego wszystkiego nie zostało, ta część naszej, polskiej cywilizacji odeszła już w przeszłość, tylko jakieś nędzne jej pozostałości kryją się wśród ogarniającej je roślinności, tylko czekać jak pojawią się tutaj archeolodzy, aby rozpocząć wykopaliska z głębokiej epoki Peerelu.




Szlaki w całej okolicy są nadal, jedne w lepszym, inne w gorszym stanie, nieźle się trzyma szlak żółty, świetnie najważniejszy ze wszystkich szlak niebieski, wiodący wzdłuż rzeki  turystyczny kręgosłup okolicy, kto nigdy w życiu go nie przeszedł, nie wie jak ładne potrafią być mazowieckie szlaki piesze. Odcinek tego szlaku między Kosewkiem, a Goławicami jest rewelacyjnym, wielkiej urody szlakiem leśnym, ścisła mazowiecka czołówka, sama radość dla wytrawnego piechura. 



 W 1991 roku został utworzony dla ochrony wyjątkowego, naturalnego krajobrazu doliny Wkry. Nie byle jaki to krajobraz, chroniony nie tylko prawem polskim, także europejskim. Nie da się ukryć najlepiej go można zwiedzić płynąc przezeń kajakiem. Albo patrząc na rzekę z kładki w Kosewku.

 



Jak kładka w Kosewku ogranicza najefektowniejszy odcinek doliny Wkry od południa, tak od północy ogranicza go wiszący most między Śniadówkiem, a Goławicami, ten najstarszy pylonowy most w Polsce powstał w roku 1985, jego pylon ma 26 m wysokości.  Wielekroć go fotografowałem, najbliższe sercu jest to poniższe zdjęcie z roku 1996, krajobraz okoliczny prezentował mi się wtedy jakoś tak najbardziej serdecznie, a prócz tego to zdjęcie przypomina mi że byłem kiedyś młodszy, mobilniejszy – było, nie było, to zdjęcie robiłem 28. lat temu,  pod tym mostem sporo wody Wkrą upłynęło od tego czasu. 



Ten most jest zmniejszoną, niezrealizowaną wersją Mostu Grota Roweckiego w Warszawie; most warszawski w tej wersji nie mógł powstać, zdecydowano się na mniej kosztowną wersję tradycyjną. Dla tej okolicy nad Wkrą jest ten most dobrodziejstwem. Również wizualnym, bo jest po prostu – ładny. 

 


Na moście w Goławicach pomiary prowadzili inżynierowie budujący Most Świętokrzyski w Warszawie. Jak wyczytałem, most goławicki był w swoim czasie  bohaterem wszystkich podręczników do nauki jazdy dla kierowców na kategorie A i B.




 O kilka minut od wiszącego mostu jest oddalony  klimatyczny Bar Koza. widać go na zdjęciu powyżej. Dowiedziałem się o nim  po raz pierwszy z majla od znajomego: „Panie Leszku, spieszę donieść o wyjątkowym miejscu, w które trafiliśmy z rodziną właściwie przypadkiem, choć trochę z polecenia. Miejsce znajduje się w Śniadówku koło Pomiechówka i nazywa się Chata nad Wkrą i Bar Koza - jest czymś na kształt knajpki pod gołym niebem, ukrytej wśród sosen, o klimacie trochę jak kemping sprzed lat, z dostępem do Wkry, żeby można było też z kajaka, ale przede wszystkim z pysznym jedzeniem, piwem, kawą, lodami i wszystkim innym co potrzeba . Działa to od majówki aż do października i to już od iluś tam lat.  Może się Panu przyda kiedyś jako przystanek w trakcie wycieczki?”




Przydało się i to kilkakrotnie. Tego roku nie raz jeden i nie tylko w sierpniu. Tego upalnego lata spotkałem się tam także z gronem przyjaciół z turystycznych szlaków. Przywędrowaliśmy z różnych stron, różnymi trasami i na różny sposób, przywitali się jak należy z tamtejszymi kozami,  a potem siedzieliśmy sobie wygodnie z widokiem na rzekę. Niektórzy smakowali pstrąga, inni ograniczali się do jakiegoś napitku, sporym wzięciem cieszył się chłodnik,a cośmy sobie pogadali o tym i owym, to było nasze. Przed nami płynęły rzeką tabuny kajaków, nieprawdopodobnie ukajaczona jest ta rzeka.



Lato przecież w końcu odejdzie, nadejdzie w końcu jesień, znikną z wody kajaki, w lasach pojawią się kolory. A są ne w Lasach Pomiechowskich nadzwyczajne. Siedliska są tu lepsze, niż w Kotlinie Warszawskie, więc i lasy bogatsze; jak i gdzie indziej w drzewostanach dominuje sosna, ale towarzyszy jej sporo gatunków liściastych drzew i krzewów.  W październiku, w barwach pogodnej jesieni jest najlepiej. Zapewne więc znowu tam będę. Może się nawet spotkamy ?

....................................................
 
 
 Na wakacyjnej wędrówce nad Świdrem





Świder wszyscy znamy. Ale mówiąc o Świdrze, najczęściej pamiętamy  tę rzekę z okolic kolejowego przystanku o nazwie Świder. Podejrzewam, że większość z czytelników tego blogu ie wędrowała doliną Świdra od drewnianego kościółka w Gliniance do  Wólki Mlądzkiej i nie widziała Złotego Kanionu koło Woli Karczewskiej.


Glinianka leży nad Świdrem. Dociera do niej miejski autobus linii 720 od Ronda Wiatraczna na warszawskiej Pradze. W Gliniance nad Świdrem czeka na przyjezdnego zupełnie inny krajobraz. Miasto zdaje się być stamtąd gdzieś bardzo, ale do bardzo daleko. W Gliniance wysiada się  z autobusu pośrodku najprawdziwszej rolniczej wsi. Jak dobrze, że są wciąż jeszcze takie wioski w tak bliskim otoczeniu Warszawy.  

W samym środku wioski wznosi się kościół zrębowej konstrukcji, postawiony z drewna modrzewiowego.  Stareńka jest ta świątynka. Ukończono jej budowę w rok u 1763, a  więc, gdy to piszę, ma ta budowla prawie 260 lat. a jeszcze starszy jest gotycki późnogotycki krucyfiks na belce tęczowej wewnątrz kościoła, datowany jest na połowę XVI wieku.  Gdy krucyfiks powstawał,  w Polsce panował ostatni z Jagiellonów, gdy kościół stawiano, umarł właśnie August II i kończyła się epoka Sadów na naszym tronie, a za kilka miesięcy miał na tron wstąpić Stanisław August Poniatowski i właśnie się urodził jego bratanek, książę Józef Poniatowski. A potem przez podwarszawskie okolice przetoczyło się kilka strasznych wojen. I ten drewniany kościółek stoi nadal. Czyż nie graniczy to z cudem? 

Telewidzowie oglądają go czasem na ekranach telewizorów, występuje w serialach, telewizyjny Ojciec Mateusz odprawia tam nabożeństwa przy ołtarzu w tym kościele, choć wedle scenariusza  wcale nie w Gliniance jest ten ołtarz z telewizora. Ale i tak Glinianka jest z tego bardzo, ale to bardzo dumna i na stronie internetowej tutejszej parafii więcej o tym serialu, niż o samym ołtarzu.

Styl, w jakim w XIX wieku  powstał ten drewniany ołtarz, fachowcy określają jako barokowo ludowy, co oznacza to mniej więcej, że ten barok jest dziełem nie wyuczonego artysty, lecz zwykłego rzemieślnika „z ludu”.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Idę niebieskim szlakiem nad Świder. Tego dnia już pozostanę mu wierny  i to przez dobrych kilka godzin. Jest lato, słońce świeci, niebo niebieskie, chmurki na nim białe i pyzate, bardzo piękne są okoliczności przyrody. Mam czas do wieczora, a droga niedługa, w sam raz dla takiego jak ja.  


Przez pierwsze trzy kilometry nic specjalnego się nie dzieje, rzeka zatacza łagodne meandry, czasem przytrafi się przyjemna plaża na takim zakolu, po sąsiedzku  tu i tam usadowiły się osiedla letniskowych domków. Sympatycznie jest tu po prostu.  To, co najbardziej atrakcyjne, zaczyna się dopiero poniżej Woli Karczewską.  Tak też zaczyna się trasa jednodniowych spływów kajakowych, tutaj biura od wynajmu kajaków wrzucają swoich klientów w czekające na nich kajaki i stąd będą płynąć Świdrem aż po Wólkę Mlądzką, gdzie będzie czekał na nich pozostawiony tam samochód lub autokar.



Poniżej Woli Karczewskiej zaczyna się najpiękniejsza część doliny Świdra, który tworzy tam niezwykle malowniczy przełom: rzeka wije się zakolami, doliną wciętą głęboko w utwory moreny dennej pokrytej grubą warstwą piasku. W korycie głazy, szypoty, miejscami podmyte brzegi, wysokie urwiska, bystry prąd.  –  Szlak wiedzie  z biegiem rzeki do Złotego Kanionu, ostro wciętego w podłoże, wąskiego jaru, którym płynie struga Stok. Dalsza trasa nad Świdrem, cały czas lasem, miejscami wysokim brzegiem. Po przeciwnej stronie rzeki momentami widok na wzgórza w okolicy wsi Kopki. Obok działek letniskowych Adamówki i starego młyna wodnego kołysze się chybotliwa kładka nad rzeką. 


Fascynujące są one Kopki nad Świdrem. Drewniana figura św.Jana Nepomucena patronuje tej przeprawy przez rzekę, łączącej  Kopki z dawną kolonią młynarską Adamówka na drugim brzegu. Zaproponowałem ćwierć wieku temu szlak niebieski przez kładkę, chyba wtedy była zupełnie inna i raczej nie wisząca, zdjęcia oczywiście nie mam, nie robiło się wtedy zdjęć zbyt wiele, fotografowanie było kosztowną zabawą. Lata minęły, szlak jest użytkowany, ścieżynka nadrzeczna wydeptana jest jak trzeba, a kładka jest atrakcją szlaku. Jak i ten Święty Jan Nepomucen, postawiony w tym miejscu pod koniec maja w roku 2010.

Wcale udany jest ten Nepomuk, wyrzeźbiony  wg własnego projektu  przez Mateusza Niwińskiego. Wszystko o tych Kopkach znalazłem w internecie. Dawniej musiałem takich informacji szukać po bibliotekach, dzisiaj otwieram swojego smartfona, wbijam hasło,  klikam Nepomuk w Kopkach nad Świdrem, i zaraz potem lecą wiadomości, niektóre bardzo interesujące dla krajoznawcy. 




 

Szlak jest znakomity, urocza, wąska ścieżynka nad rzeką, po drodze świetne miejsca, widoki pyszne, znakowanie doskonałe, ale jest po drodze do ominięcia jeden wiatrołom, bo  przewrócone drzewa ścieżkę tam przegrodziły, a przez pół kilometra kolo Adamówki ktoś pracowicie pozdzierał znaki, jeden znak za drugim, konsekwentnie, dla obu kierunków marszu. Akurat trwało upalne lato, termometry szalały, ale Świder jakby sobie z tego nic nie robił. 


Rzeką płynęły kajaki, patrzyłem na nie z góry. Było ze mną kilkoro przyjaciół z turystycznych szlaków, byliśmy jedyną grupką spieszonych, za to bardzo się nie spieszących. To się opłacało, co krok inny widoczek, inna niespodzianka ze strony przyrody, było na co patrzeć.  Jakby się kto pytał, jest to przecież krajobrazowy rezerwat przyrody! Fascynująco urodziwy  jest  tam  Świder. Rzeka ma piękny,    wysoki i piaszczysty  brzeg. Wokół mnóstwo drzew, niekiedy bardzo sędziwych, o wystających ponad powierzchnię potężnych korzeniach - to istne dzieła sztuki. 






 

 



Kończyłem swoją wędrówkę nad Świdrem w Wólce Mlądzkiej. Mniej więc kilometr przed końcem wędrówki, przy leśnej drodze nazwanej całkiem sensownie ulicą Wspaniałą,  wyrósł przede mną przesympatyczny bar nad Świdrem. Tam też można wypożyczyć kajak i to jest główne wczasowe zajęcie właścicieli. Piechurów też przyjęli gościnnie, więc u stop wysokich, kłaniających się  niebu sosen, wypiłem czarną kawę z ekspresu, taka podwójną, espresso we włoskim stylu, która mi podano z okienka tej wdzięcznej chatynki w polskim styli, stojącej pośród mazowieckich sosen. Bardzo to był dobry pomysł, bardzo w sam raz na zakończenie letniej wycieczki.



 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
A jeszcze potem, po kilkunastu minutach spacerku, znalazłem się na przystanku, opodal którego młody bocian z tegorocznego lęgu, nie mógł się jeszcze zdecydować czy lecieć już w szeroki świat w ślad za swoimi rodzicami. skąd podmiejski, niebieski autobus  dowiózł mnie do stacji kolejowej w Otwocku, a stamtąd pociąg SKM do centrum Warszawy. Nie była to długa wędrówka, od autobusu do autobusu zaledwie 11 km, ale za to aż w pięć i pół godziny! A gdzie się było spieszyć? 
.........................................................
 
 

Z Zalesia Dolnego do Górnego Zalesia 


Lubię ten szlak, na trasie dużo wody i niemało lasu, a dojazd wygodny, łatwy i niedługi. Pociągiem szybkiej kolei miejskiej do Piaseczna, tam z pociągu na peron, z peronu prosto do Zalesia Dolnego i trzy minuty później idzie się już jego uliczkami. Ładne są one. Wysokie przy nich rosną drzewa, ich korony kłaniają się niebu. Szlak zaprojektowałem pół wieku temu, petetekowcy znakarze wyznakowali go żółtym kolorem i wciąż starają się utrzymywać szlak przy życiu i wcale nieźle im to wychodzi.
 
Wędrowanie zaczyna się w Zalesiu Dolnym, kończy w Zalesiu Górnym. I jedno i drugie osiedle powstało w lesie, nie znajdują się więc „za lasem”, lecz  „zamiast lasu” tam się znalazły. Ale też nie tak zupełnie, las wewnątrz obu tych osiedli jest wciąż obecny, tak więc one „są w lesie”.  Obok Górnego płynie rzeczka Zielona i w jej dolince znajduje się wianuszek stawów. Obok Zalesia Dolnego ta płynąca z południa niewielka rzeczka wpada do Jeziorki. Najważniejsze tam są jednak nie te oba Zalesia i nie te rzeczki, Zielona i Jeziorka, najważniejsze są tam Lasy Chojnowskie, przez które Zielona płynie. Ścieżka wśród drzew wrzucia wędujących  nad Jeziorkę. 

Jeziorka jest rzeczką raczej, niż rzeką. Spływa z Wysoczyzny Rawskiej, po 66 km uchodzi do Wisły w okolicach Ciszycy koło Konstancina Jeziorny. W tradycji tylko ujścia do niej Tarczynki, rzeka była zwana Jeziorką. Od tego miejsca zmieniała nazwę na Jeziorne i nad rzeką Jeziorna powstała w XV wieku wieś Jeziorna, dzisiaj dzielnica miasta Konstancin-Jeziorna. A ta nazwa – Jeziorna   powstała od rozlewisk wielkich, zwanych jeziorami. W ostatnim czasie dla całego biegu rzeczki upowszechniła się jednak nazwa Jeziorka. Nawet w Konstnacinie-Jeziornie rzeka Jeziorna zwana jest teraz Jeziorką. Przy tej nazwie rzeczka pozostaje aż do swojego ujścia do Wisły.  Czy słusznie? Jakieś ma to znaczenie, czy tak, albo nie. Życie ma niemal zawsze rację. W  tym przypadku na pewno. 
 
Na krańcach Zalesia Dolnego usytuowały się malownicze stawy na północnym brzegu  Jeziorki. Razem z otaczającą je okolicą chronione są jako "Zespół przyrodniczo-krajobrazowy Górki Szymona". To nadzwyczaj sympatyczna okolica. Stawy są okolone przez  wygodne alejki, nad północnym ich brzegu wznoszą się piaszczyste wydmy, bardzo tam ładnie i jest na czym zawiesić wzrok i obiektyw aparatu fotograficznego. Objęcie określonego obszaru ochroną w formie zespołu przyrodniczo-krajobrazowego, skutkuje podobnymi zakazami, jakie obowiązują w stosunku do pomników przyrody, stanowisk dokumentacyjnych czy użytków ekologicznych. Wyjątkowe walory estetyczno-widokowe krajobrazu kulturowego sprawiają, że są one bardzo atrakcyjne dla turystyki i rekreacji. Trzeba przyznać, że miejscowe władze starannie dbają o ten wyjątkowy teren.

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
A skąd ta nazwa ― Górki Szymona? To dłuższa historia, nie miejsce, aby w tym blogu cała ją opowiadać.  A jednak opowiedzieć należy. Szukając informacji, w internetowym Przeglądzie Piaseczyńskim z 23 września 2015 roku znalazłem tekst p.Marii Szturomskiej.
 
Kim był tajemniczy człowiek, którego imię pozostało w tych żółtych piaskach, sosnach i wzgórzach. Czym się zasłużył, że ten interesujący krajobrazowo teren nazwano Górkami Szymona? Ile emocji, ile miłości musiało być w Szymonie do tego miejsca, że nagrodzono go po wsze czasy tak godnie?  – pyta autorka. Wygląda na to, że to był Szymon Olka, urodzony się w 1874 roku. Po ślubie z Marianną (z domu Skomorowska) zamieszkał w Skolimowie. pracował w piekarni u pana Okrasy, jeździł wozem konnym i rozwoził chleb do okolicznych sklepów i gospodarstw. Pewnego razu w lesie w Magdalence został napadnięty, pobity i obrabowany. Okazało się, że zajęcie jest bardzo niebezpieczne i należało poszukać innego. W tym czasie w nadleśnictwie w Wilanowie poszukiwano na stanowisko gajowego uczciwego człowieka. Szymon przyjął posadę i rodzina przeprowadziła się do osady Borówka koło Piaseczna, dziś to okolice ulicy Granicznej. I dbał odtąd pan Szymon o swoją okolicę, pilnował jak należy, przeszedł wreszcie do historii. W tej okolicy co krok, to jakaś historia, jakaś opowieść w niej się ukrywa. 
 
Na drugim, południowym brzegu Jeziorki rozciąga się  kraina hodowlanych stawów pod Żabieńcem. On sam jest nieco dalej na wschodzie, za torami kolejowymi. dzisiaj już wcale spora wieś, jej nazwa  w formie Zabyniec znajdowała się na mapach już przed laty pięciuset. Wyjątkowo trafna nazwa. Osada powstała na skraju lasów, pełno wokół podmokłości, obok są dwie rzeczki, bo Zielona wpada tam do Jeziorki, no i jest tam sporo stawów. W Żabieńcu znajduje się Rybacki Zakład Doświadczalny, oddział Instytutu Rybactwa Śródlądowego w Olsztynie. Wyasfaltowana droga od Jazgarzewa rozdziela dwa kompleksy żabienieckich stawów. Stawy na południe od tego asfaltu są nie tylko stawami hodowlanymi, są także obiektem przyrodniczym o randze europejskiej objęte granicami obszaru Natura 2000. Na ich  terenie występują typy chronionych siedlisk i fauny, różne traszki i kumaki i nawet bobry i wydry, a stawy są ostoją ptactwa.
 
 




 

O Lasach Chojnowskich można nieskończenie. Że ładne, wie to każdy, kto tutaj bywał. Że są głównym elementem Chojnowskiego Parku Krajobrazowego, to także wie każdy. Niewielu z odwiedzających Lasy Chojnowskie wie, skąd się ta nazwa wzięła. A wiedzieć warto. W nazwach albowiem przechowywana jest historia i tradycja, również w pojęciu etnograficznym. Warto tutaj wspomnieć, iż najpopularniejszy nasz rodzimy gatunek iglastego drzewa zwano nie "sosną", lecz "choją" i stąd np. wieś Chojnów i Lasy Chojnowskie. W przeszłości najpowszechniejszy gatunek drzewa w Polsce zwany był  „choją”.  Drzewo - sosnę dawniej nazywano "sosną" tylko wtedy, gdy była w nim wydziana barć. 

W przeszłości tutejsze lasy przynależały majątku wilanowskiego. Miały dostarczać drewno na budulec i opał pałaców właścicieli w Warszawie i Wilanowie, na szkoły, szpitale i ochronki dworskie, młyny, kuźnie i karczmy, browar i cegielnie, na potrzeby  chłopów pańszczyźnianych, kolonistów, posesorów i proboszczów,  na deputaty drzewne dla pracowników administracji, na budowę mostów i płotów, na drabiny i zwykle miotły. Że węgla kamiennego nie używano jeszcze, aż 75% drewna zużywano na opał.  



 

 

 

 

 

 

 

 

 

Także i dzisiaj  ― a widzi to każdy ― są tu zręby i poręby, i są szerokie, żwirowe drogi, przystosowane do tego, aby ciężarówkami wywozić wyrąbane  w tych lasach drewno. Dzisiaj to lasy państwowe, także i ten właściciel drewna potrzebuje. No cóż, te zręby i nowe zalesienia to również element krajobrazu, to normalna codzienność polskiej przyrody, która musi przecież spełniać także i swoja użytkową rolę. Ale i w tych lasach są rezerwaty przyrody i rosną tam sosny żywiczne, wysokie i strzeliste, smukłe i gonne. Żółty szlak turystyczny o jeden taki rezerwat się ociera, nosi on nazwę „Uroczysko Stephana”  i obejmuje zwarte starodrzewy w wieku 120-200 lat.
Rezerwat w swojej nazwie nosi nazwisko pochodzącego z Węgier Wiktora Stephana, opiekuna tych lasów w czasach Potockich.  Przy śródleśnej szosie z Pilawy do Zalesia Górnego, znajduje się niepozorny głaz, na którym umieszczono napis: Tu czuwa duch mój Wiktor Stephan 1865 – 1923. Według podań duch leśnika krąży o północy nad okolicznym lasem. Pamięć o nim przetrwała nie tylko w nazwie rezerwatu, również w nazwie pobliskiej wsi Stefanów. Rezerwat został utworzony z inicjatywy innego wielce zasłużonego dla mazowieckiej przyrody człowieka, niespożytej energii wojewódzkiego konserwatora przyrody z Warszawy, zmarłego w roku 2000 Czesława Łaszka.  Za jego kadencji utworzono na Mazowszu dwa parki krajobrazowe i 62 rezerwaty, a  około 2000 drzew i głazów objęto ochroną pomnikową. Ten rezerwat też z jego inicjatywy powstał. 

A później szlak sprowadza turystę nad rzeczkę Zieloną,  żeby porozkoszować się zupełnie innym krajobrazem.  Bo tak tam jest, proszę pastwa, że przyroda w tamtym zakątku podwarszawskiego Mazowsza, co krok to inne ma oblicze, a każde z nich co innego chcącym to zobaczyć pokazuje.