środa, 24 lipca 2024

 Kapliczki i krzyże przydrożne

Okolice Szulmierza na Ziemi Ciechanowskiej

Z krajobrazem polskim ściśle są złączone kaplice i kapliczki przydrożne. Mnogość ich wielka wszędzie, małych i większych, drewnianych i murowanych. Nawet wypróchniały pień dębu zamieniano na kaplicę, jakby pozostałość pogańskiej czci. Okazji bywało dość: pobożny uratowany od pioruna, od koni, które poniosły, w miejscu cudownego objawienia, dla ochrony przed powodzią, morem, zbójcami, wznosił kaplicę lub kapliczkę — pisał Aleksander Brũckner.

Grzegorzewice na Ziemi Mszczonowskiej


Do swoich kapliczek polska wieś była i jest bardzo przywiązana. Gdy przed laty muzeum etnograficzne z Warszawy chciało zabezpieczyć jedną z przepięknie rzeźbionych kapliczek z Kurpiowszczyzny, przenosząc ją do swoich zbiorów, musiało prowadzić długie pertraktacje ze społecznością wiejską, zakończone ustawieniem w tym samym miejscu dokładnie takiej samej kopii. Przeniesienie zabytków do muzeów sprawy jednak nie załatwia. Kapliczki przydrożne  są nieodłącznym elementem polskiego pejzażu. Bez nich byłby uboższy.

Dańków na Ziemi Grójeckiej
Czachówek na Ziemi Czerskiej
Brzuza w Nadbużańskim Parku Krajobrazowym

Żelechów w powiecie garwolińskim

Kapliczka św.Teresy w Puszczy Kampinoskiej

Podobno — tak twierdzą wszyscy „słownikarze" — nazwa kaplicy wywodzi się od osobnej celi, w której przechowywano płaszcze św. Marcina: łacińska capella ma być zdrobnieniem od wyrazu cappa, oznaczającego płaszczyk. Stąd też i kapelan, i kapelmistrz, to zupełnie jednak już inny temat. Z Italii nazwa przeszła do innych krajów, już jako określenie każdego małego budynku, przykrycia lub daszku, chroniącego jakiś obiekt kultu religijnego. 

Niektóre są okazałe, np. te z epoki baroku mają często kształt kolumny, stojącej na cokole, zwieńczonej niewielkim domkiem o stromym dachu czterospadowym, ukazującym przez prześwity figurę. Tego rodzaju  urodnych kapliczek najwięcej na południowym Mazowszu w regionie wareckim. W okolicach Węgrowa jest kapliczka, która jako żywo zdaje się naśladować kościółek, ma nawet swoją wieżę. Dziewiętnastowieczne kapliczki o niepospolitej urodzie wzniesiono na pograniczu Mazowsza i Podlasia, zwłaszcza w Wyszkowie nad Liwcem, a szczególną estymę mam dla pełen prostoty wiejskiej kapliczki na Jościach koło Kołbieli. Najbardziej oryginalne spotykałem na Urzeczu Garwolińskim nieopodal Sobieni-Jezior, ale ze wszystkich kapliczek domkowych najbardziej ulubiłem drewnianą kapliczką brogową, kryjącą drewnianą figurę św.Jana Nepomucena nad Bojewką koło Sadownego. 

Powielin w okolicach Pułtuska, kapliczka kolumnowa z 1842 r.

Lesznowola koło Grójca, wielopiętrowa kapliczka z 1891 r.

Chruszczewka Włościańska na Ziemi Węgrowskiej
 
Mariew w Puszczy Kampinoskiej   

Okolice Mariańskiego Porzecza na Urzeczu Garwolińskim

Uroczysko Joście na Ziemi Kołbielskiej


Kapliczka brogowa w Nadbużańskim Parku Krajobrazowym 

Najpiękniejsze są kapliczki drewniane. Tych nie jest zbyt wiele, tym serdeczniej więc ogarniam je wzrokiem, gdy mijam, a jak się da, to się zatrzymuję.  Przy drogach leśnych znajdują się kapliczki nadrzewne. Niektóre z nich prawdziwie poruszające, umieszczone na kikucie starego, obumarłego już drzewa, zapewne z tym drzewem od lat nierozerwalnie związane, ich drzewo starzało się coraz bardziej, a one trwały i trwały, aż drzewo całkiem już obumarłe, a one  dotrwały do naszych, współczesnych czasów. Jaka historię opowiadają? Czyją niosą modlitwę ?

Okolice wsi Sadykierz w Puszczy Białej

Okolice Miedniewic w Bolimowskim Parku Krajobrazowym

Okolice wsi Granica w Puszczy Kampinoskiej

Ponurzyca w Mazowieckim Parku Krajobrazowym

 

Zarzetka w Nadbużańskim Parku Krajobrazowym

Stara Dąbrowa w Kampinoskim Parku Narodowym.

Najczęściej są w formie niewielkich domków z daszkiem, w których wnętrzu umieszczane są święte obrazki, rzadziej figurki, żadne tam dzieła sztuki, ot, po prostu, obrazki wycięte z kolorowej katolickiej prasy, figurki kupione na odpuście, może w sklepie z dewocjonaliami przy którymś z odwiedzanych sanktuariów. Mają swój wdzięk i opowiadają nieupudrowaną prawdę o polskiej, wiejskiej religijności. Która jest, jaka jest i nie wolno jej lekceważyć. Króluje w nich, oczywiście, czasem nawet zwielokrotniony (jak w kapliczce spod Broku) wizerunek Matki Boskiej. Wieczorami majowymi często spotykają się przy nich na modlitwie kobiety i śpiewają .„Chwalcie łąki umajone”.  Pisałem już o tym w tym blogu.

Okolice Czaplińca w Puszczy Kampinoskiej

Krzyży przydrożnych jest więcej od kapliczek. Są drewniane, żeliwne, betonowe. Ładne, bądź tylko takie sobie. Stare krzyże drewniane bywały zazwyczaj bardzo wysokie, a to dlatego, iż stawiający je przewidywali, iż część zakopana w ziemi gnić będzie, krzyż więc z upływem lat zmniejszy się znacznie, wciąż wkopywany na nowo, wciąż krótszy. Ten postawiono przy skrzyżowaniu dróg jezdnych na wsch. krańcu wsi Miszory w Puszczy Kampinoskiej.  Na tym zdjęciu poniżej ten krzyż stoi ponad wiatą przystankową, był czas gdy zatrzymywały się tu autobusy z Sochaczewa, ale to już czas zaprzeszły dawno temu dokonany. A krzyż jeszcze sobie postoi, po jego z wysokości sądząc. 

Stara Dąbrowa w Puszczy Kampinoskiej

Jednym z najważniejszych zdjęć w tym zestawie jest to  pomieszczone powyżej. Obok nowego krzyża, postawionego dopiero co, stoi ten, który cale lata był tutaj najważniejszy. Pamiętam go, mijałem go przez ponad pół wieku. Co kilka lat krótszy, bo niszczała ta jego część, która była wkopana w ziemie. Więc dokonywano jej amputacji i krzyż wkopywano znowu, o jakiś tam jego fragment krótszy. Postawiono wreszcie nowy, ale starego nikt nie zniszczył, bo jest poświęcony, a więc święty. Musi umrzeć w sposób naturalny, nie może być poddany eutanazji z powodu swojej starości. Bo jakże to? wziąć taki krzyż i co z nim zrobić? Wyrzucić na śmietnik? spalić? poświęcony ?

Krzyż przy Trakcie Napoleońskim opodal Brańszczyka

A o tym krzyżu z tego zdjęcia nie wiem niczego. Gdyby nie magiczna pogoda, jaka mi towarzyszyła w czasie odwiedzin okolic Brańszczyka, zapewne minąłbym bez wrażenia. Choć pewnie i on z jakiegoś powodu został postawiony. Takich wysokich i do tego drewnianych krzyży jednak niewiele. Coraz mniej spotyka się krzyży cholerycznych, zwane karawakami, jakie stawiano dla ochrony okolicy przez zarazą. To podwójnie kreślone krzyże, w których oba ramiona są poziome, a górne jest krótsze od dolnego (wspomnijmy tutaj, że w krzyżach prawosławnych dolne z ramion jest skośne),  stawiano je przy drogach  na granicach polskich wiosek. Postawienie takiego krzyża było poważnym przedsięwzięciem i wiązało się z określonym rytuałem. Po pierwsze krzyż musiał być wykonany z jednego drzewa. Po drugie wszystko powinno odbyć się w jedną noc, a więc ścięcie drzewa, wykonanie zeń krzyża, zawiezienie go na miejsce i ustawienie. 

Karawaka z Morzyczyna Włościańskiego kolo Sadownego

Większość mazowieckich przydrożnych krzyży nie jest  drewnianych, a żelaznych, najczęściej osadzone są w cokole kamiennym, bardzo często barwnie otynkowanym. Czasem - a to już niezbyt częsta częstość - bywają to krzyże kowalskiej roboty, niekiedy naprawdę dobrej, artystycznej roboty. I wtedy to już jest coś!

Gać koło Głuska na powiślu kampinoskim.
 
Dolina Bugu w Nadbużańskim Parku Krajobrazowym 

Przyjmy w Puszczy Białej

Górki pośród Puszczy Kampinoskiej

Okolice Brańszczyka w Puszczy Białej


Każda z mazowieckich kapliczek, każdy  z krzyży, ma swoją historię. W swoich wędrówkach spotykamy je wszędzie.  Ich małe i wielkie historie są częścią naszych wspólnych, polskich dróg. Wędruję mazowieckimi drogami od kilkudziesięciu lat i nie wyobrażam ich sobie bez przydrożnych krzyży i kapliczek. Czasem je fotografuję, wtedy gdy zainteresują mnie swoim kształtem, usytuowaniem, historią. Gdybym wszystkie ich zdjęcia zgromadził w jednej teczce lub albumie, byłyby zapewne mocno pękate.

Na zakończenie jeszcze trzeba wspomnieć o jednym, o świątkach. Z kapliczkami przydrożnymi wiążą się nierozerwalnie.  Świątkami nazywa się  drewniane rzeźby o tematyce religijnej, wykonywana przez twórców ludowych – samouków. Dzisiaj można je zobaczyć najczęściej w muzeach lub prywatnych galeriach, także zagranicą, bo bardzo cenione przez koneserów ludowej sztuki, w plenerze raczej rzadko.W latach 60. i 70. XX wieku produkowane były w celach komercyjnych na masową skalę przez twórców pracujących dla Cepelii. W mazowieckich kapliczkach przydrożnych ich nie spotkamy.

Chrystus Frasobliwy z Anielowa

Dopiero po II wojnie światowej  odkryto najstarszą zachowaną w Polsce drewnianą kapliczkę słupową w Anielowie koło Żelechowa. tamtejszy Chrystus Frasobliwy powstał w 1650 r. We wsi jest dzisiaj kopia rzeźby (odwiedzałem ją w tym blogu), oryginał znajduje się w Muzeum Etnograficznym w Krakowie. Jest wielką ozdobą tego muzeum,. Specjalnie, aby go zdjąć, jechałem do tego muzeum na Wolnicy na krakowskim Kazimierzu. Ale tego św.Onufrego fotografowałem w plenerze, w kapliczce w Soszycach koło Rawy Mazowieckiej, rzeźba powstała w XVIII wieku. Tylko Ukrzyżowany z Porządzia był fotografowany zdejmowany za specjalną wizytą i to o stosownej dla zdjęcia porze roku. Pozostałe zdjęcia zdejmowałem zwyczajnie, po drodze, czekały tam na mnie.

Św.Onufry z Soszyc z XVIII w. na Ziemi Rawkiej

Dzieciątko Jezus błogosławi światu, rzeźba z 1831 r.na wysokiej kolumnie w Pęcławiu

Św.Jan Nepomucen z XIX w. z Grabin k.Sadownego

Współczesna rzeźba Św.Floriana we wsi Sieczychy w Puszczy Białej

Najświętsza Maria Panna, opiekunka przyrody, współczesna rzeźba  wśród Puszczy Białej

Matka Boska we współczesnej kapliczce z Izabelina w Puszczy Kampionoskiej

Współczesna kapliczka Chrystusa Ukrzyżowanego w Porządziu pośród Puszczy Białej


Wdawało się przez kilka dziesiątków lat, że zupełnie już znikną świątki na przydrożnych, mazowieckich drogach. Te, co najbardziej oryginalne, dotknięte twórczym duchem artysty, zawędrowały do muzeów. Skomercjolizowana, ucepeliona twórczość ludowych artystów wypchnęła je do prywatnych domów.  Przecież jednak można spotkać w terenie krzyże i kapliczki urokliwe, a do tego  całkiem współczesne, na których wzrok zatrzymuje się na dłużej, a ręka sięga po aparat fotograficzny. Kilka z nich w tym poście pomieściłem. Tak się składa, że prawie wszystkie |"świątki" nie są dziełem tzw.artystów ludowych, naiwnych, są dziełami profesjonalistów, dla których  rzeźbienie było ich rzemiosłem. Artyści też się wśród nich zdarzyli, starczy spojrzeć, widać od razu. Tak mi wyszło akurat na zakończenie tej blogowej opowieści. I zapraszam na mazowieckie drogi, aby wypatrywać następnych...

A na sam koniec, tutaj akurat zupełnie niespodziewanie w tym miejscu. Ale nie za bardzo wiedziałem w którym miejscu tej opowieści powinna się ta kapliczka znaleźć. Trafiłem ją przy bocznej szosie w okolicach Makowa Mazowieckiego. Nawet nie zanotowałem jak się nazywa miejscowość, w której ją zdejmowałem. Chyba jednak stała przy tej drodze sama samotna, w oddali od jakichkolwiek obejść ludzkich. Wielki artysta ją ukształtował. Tak i uwiodła mnie swoją strzelistością i wdziękiem. Jest tradycyjna, zabytkowa i nowoczesna  jednocześnie. I świetnie się czuje ta kapliczka w tym mazowieckim, równinnym krajobrazie. Piękna ona jest i tyle....

......................................................................................................


czwartek, 18 lipca 2024

Upalne lato
Na łąkach brańszczykowskich
 
Na Mazowszu trwało upalne, lipcowe lato. Wybrałem się z przyjacielem na łąki w dolinie dolnego Bugu koło Brańszczyka. Jakoś tak się złożyło – zwierzałem się bliźnim w jednej ze swoich książek  –  że nadbużańska część mazowieckiej ziemi, stała się mi bliska i nie mogę się bez niej obyć. Chcąc jednak mieć prawdziwą przyjemność, po nadbużańskich łąkach należy się włóczyć, wpierw pójść w jedną stronę, później zawrócić i pójść w inną. Tylko w ten sposób można smakować urodę tego pejzażu.  Niestety, ja zanadto już nie mogę włóczyć się po tym nadbużańskim krajobrazie. Już nie te lata i zdrowie nie takie, jak bym sobie tego życzył. Chociaż chęci wciąż nie brakuje, jednak z tym włóczeniem  już mi nie za bardzo. Ale jak mogę, tak próbuję.

Łąki na tarasie zalewowym Bugu w okolicach Brańszczyka ciągną się nieprzerwanym pasem nad Bugiem całymi kilometrami. Niespełna pół wieku temu w kilku miejscach wyprostowano silnie meandrujący Bug, usypano wały ochronne pod Tuchlinem i Budami. Nieco straciła na tym naturalność tutejszego krajobrazu, lecz w większości tego obszaru on wciąż trwa. Łąki pod Brańszczykiem niemal co roku zalewane przez rzekę, występującą z brzegów, od tysięcy lat były użyźniane naniesionym mułem i nigdy nie były siane i pielęgnowane.

Ludność miejscowa znała doskonale poszczególne połacie łąk i rodzaje traw na nich rosnących, klasyfikując je wg tradycyjnego klucza   samochodem – pisała Maria Żywirska z Brańszczyka w swojej znakomitej książce, w której omawiała kulturę materialną Kurpi Białych (Puszcza Biała. Jej dzieje i kultura, wyd. 1, Warszawa 1973).  –  Za najlepszą uważano trawę rosnącą w Wielkim i Małym Kole; gorsza rosła nad brzegami bagien. Najbardziej ceniony gatunek trawy wysokiej o dużych kłosach nazywano >żytniówką<. Porastały nią brzegi Bugu. Zwano ją  >pierzastą<, >ogaistą<, gdyż miała dużo pędów, była łatwa do cięcia, wydajna. Drugie miejsce zajmowała trawa niższa, o szerokich liściach, szybko przekwitająca, zw.>serocaj<. Jeszcze mniej ceniono trawę rosnącą bliżej samego brzegu rzeki, na połaciach najdłużej pozostających pod wodą w czasie wylewów. Była ona niska, o cienkich okrągłych łodyżkach, z powodu twardości trudna do cięcia, mało wydajna. Nazywano ją >kozią brodą<.  Większość wiosek swoje własne  łąki miała położone bardzo daleko od swoich zagród, czasem nawet i w odległości 25 km.

Gospodarze ze wsi odległych przybywali >w łąki< przeważnie gromadnie, całą wsią, z zapasem żywności, gdyż pozostawali tu nieraz kilka dni, aż do ukończenia sianokosów. Pierwsze sianokosy odbywały się zawsze po św.Janie, a więc po 24 czerwca. Teraz, w wieku XXI, przy brutalnych zmianach klimatu, które odczuwamy coraz bardziej boleśnie, coraz mniej aktualne stają się daty, wyznaczające nam cykle przyrody przez dziesiątki i  setki lat. 
 
Sianokosy załatwiają teraz maszyny. Kiedyś siano cięto kosami, pozostawiając je w pokosach na parę dni, aby przeschło.  Należyte wysuszenie siana uchodziło za wielką sztukę, gdyż od tego w dużej mierze zależała jego wartość... A gdy siano było dostatecznie suche, a gospodarz nie miał zamiaru zabrać go zaraz do swego obejścia, układano je w stogi, czyli >stożono<.  Pracę stożenia uważano za trudną, wymagającą dużej zręczności; siano nie mogło być ani zbyt ubite, ani luźne, aby nie zwilgotniało i nie zgniło. Wreszcie, dużą wagę przywiązywano do foremności stogu, ale tylko ze względów estetycznych; jeśli jego profil był krzywy, stawało się to okazją do złośliwych żartów pod adresem tego, kto stóg ustawiał. Do I wojny światowej siano przeważnie pozostawiano w stogach aż do tęgich mrozów, kiedy możliwa była zwózka saniami, znacznie lżejsza, ponadto w zimie nie było pracy dla koni. W latach trzydziestych większość gospodarzy zaraz po wysuszeniu zabierała siano do swych obejść, gdzie stawiano stogi lub przechowywano siano w brogach.

Teraz wszystko robi się maszynami. Maszyny koszą, wysuszone siano zwijają w mało romantyczne rulony. Nie było już ich teraz, gdy fotografowałem tego lipca brańszczykowskie łąki po sianokosach. W środku dnia fotografowałem, żaden pejzażysta tej pory dnia nie lubi, krajobrazy zdejmuje się najlepiej o brzasku dnia albo też o magicznej godzinie przed zachodem słońca. Na pewno nie w środku dnia, gdy słońce jest w zenicie i człek nawet swojego cienia zobaczyć nie może.  A że jestem zacofany technologicznie, więc nawet nie pomyślałem coby sobie selfie na brańszczykowskich łąkach trzasnąć. 
 
Kilka zdjęć oddaje jednak atmosferę tego łąkowego dnia. I chociaż ani gęby, ani cienia mego nie ma w tym zestawie, jest to, co jest od mojej gęby i mojego cienia dla mnie ważniejsze. Na brańszczykowskich łąkach w dolinie Bugu było już po sianokosach, jesiennymi barwami barwiło się skoszone rżysko.
 
Na starym korycie Bugu kwitły zwane polskimi nenufarami białe grzybienie. Nie do wiary! to było jeszcze całkiem niedawno, płynąłem tamtędy w kajaku, wtedy Bug jeszcze nie utworzył dla siebie nowego koryta i  tędy szła jego woda,  zmieniona teraz w >bużysko< o stojącej wodzie! Nieopodal, na rozkosznej łące wilgotnej, do mojego obiektywy pchało się kwiecie. Pospolite one było, żadne tam rzadkie gatunki i godne specjalnej ochrony, przecież niepospolicie urodziwy był ten gąszcz kwiecia, całe ogromne rabaty, w których dominowały białe przytulie i żółte komonice.













 
 
Wieczorem pocztą elektroniczną wysłałem zdjęcia przyjacielowi, który mnie na brańszczykowskie łąki zawiózł swoim samochodem. Odpisał natychmiast. „Gdybyś malował krajobrazy nie obiektywem a pędzlem, mogłaby z tego wyjść piękna poplenerowa wystawa. Mam dla niej nawet tytuł: „Płaskie jest piękne”. 
..................................................................