czwartek, 18 lipca 2024

Upalne lato
Na łąkach brańszczykowskich
 
Na Mazowszu trwało upalne, lipcowe lato. Wybrałem się z przyjacielem na łąki w dolinie dolnego Bugu koło Brańszczyka. Jakoś tak się złożyło – zwierzałem się bliźnim w jednej ze swoich książek  –  że nadbużańska część mazowieckiej ziemi, stała się mi bliska i nie mogę się bez niej obyć. Chcąc jednak mieć prawdziwą przyjemność, po nadbużańskich łąkach należy się włóczyć, wpierw pójść w jedną stronę, później zawrócić i pójść w inną. Tylko w ten sposób można smakować urodę tego pejzażu.  Niestety, ja zanadto już nie mogę włóczyć się po tym nadbużańskim krajobrazie. Już nie te lata i zdrowie nie takie, jak bym sobie tego życzył. Chociaż chęci wciąż nie brakuje, jednak z tym włóczeniem  już mi nie za bardzo. Ale jak mogę, tak próbuję.

Łąki na tarasie zalewowym Bugu w okolicach Brańszczyka ciągną się nieprzerwanym pasem nad Bugiem całymi kilometrami. Niespełna pół wieku temu w kilku miejscach wyprostowano silnie meandrujący Bug, usypano wały ochronne pod Tuchlinem i Budami. Nieco straciła na tym naturalność tutejszego krajobrazu, lecz w większości tego obszaru on wciąż trwa. Łąki pod Brańszczykiem niemal co roku zalewane przez rzekę, występującą z brzegów, od tysięcy lat były użyźniane naniesionym mułem i nigdy nie były siane i pielęgnowane.

Ludność miejscowa znała doskonale poszczególne połacie łąk i rodzaje traw na nich rosnących, klasyfikując je wg tradycyjnego klucza   samochodem – pisała Maria Żywirska z Brańszczyka w swojej znakomitej książce, w której omawiała kulturę materialną Kurpi Białych (Puszcza Biała. Jej dzieje i kultura, wyd. 1, Warszawa 1973).  –  Za najlepszą uważano trawę rosnącą w Wielkim i Małym Kole; gorsza rosła nad brzegami bagien. Najbardziej ceniony gatunek trawy wysokiej o dużych kłosach nazywano >żytniówką<. Porastały nią brzegi Bugu. Zwano ją  >pierzastą<, >ogaistą<, gdyż miała dużo pędów, była łatwa do cięcia, wydajna. Drugie miejsce zajmowała trawa niższa, o szerokich liściach, szybko przekwitająca, zw.>serocaj<. Jeszcze mniej ceniono trawę rosnącą bliżej samego brzegu rzeki, na połaciach najdłużej pozostających pod wodą w czasie wylewów. Była ona niska, o cienkich okrągłych łodyżkach, z powodu twardości trudna do cięcia, mało wydajna. Nazywano ją >kozią brodą<.  Większość wiosek swoje własne  łąki miała położone bardzo daleko od swoich zagród, czasem nawet i w odległości 25 km.

Gospodarze ze wsi odległych przybywali >w łąki< przeważnie gromadnie, całą wsią, z zapasem żywności, gdyż pozostawali tu nieraz kilka dni, aż do ukończenia sianokosów. Pierwsze sianokosy odbywały się zawsze po św.Janie, a więc po 24 czerwca. Teraz, w wieku XXI, przy brutalnych zmianach klimatu, które odczuwamy coraz bardziej boleśnie, coraz mniej aktualne stają się daty, wyznaczające nam cykle przyrody przez dziesiątki i  setki lat. 
 
Sianokosy załatwiają teraz maszyny. Kiedyś siano cięto kosami, pozostawiając je w pokosach na parę dni, aby przeschło.  Należyte wysuszenie siana uchodziło za wielką sztukę, gdyż od tego w dużej mierze zależała jego wartość... A gdy siano było dostatecznie suche, a gospodarz nie miał zamiaru zabrać go zaraz do swego obejścia, układano je w stogi, czyli >stożono<.  Pracę stożenia uważano za trudną, wymagającą dużej zręczności; siano nie mogło być ani zbyt ubite, ani luźne, aby nie zwilgotniało i nie zgniło. Wreszcie, dużą wagę przywiązywano do foremności stogu, ale tylko ze względów estetycznych; jeśli jego profil był krzywy, stawało się to okazją do złośliwych żartów pod adresem tego, kto stóg ustawiał. Do I wojny światowej siano przeważnie pozostawiano w stogach aż do tęgich mrozów, kiedy możliwa była zwózka saniami, znacznie lżejsza, ponadto w zimie nie było pracy dla koni. W latach trzydziestych większość gospodarzy zaraz po wysuszeniu zabierała siano do swych obejść, gdzie stawiano stogi lub przechowywano siano w brogach.

Teraz wszystko robi się maszynami. Maszyny koszą, wysuszone siano zwijają w mało romantyczne rulony. Nie było już ich teraz, gdy fotografowałem tego lipca brańszczykowskie łąki po sianokosach. W środku dnia fotografowałem, żaden pejzażysta tej pory dnia nie lubi, krajobrazy zdejmuje się najlepiej o brzasku dnia albo też o magicznej godzinie przed zachodem słońca. Na pewno nie w środku dnia, gdy słońce jest w zenicie i człek nawet swojego cienia zobaczyć nie może.  A że jestem zacofany technologicznie, więc nawet nie pomyślałem coby sobie selfie na brańszczykowskich łąkach trzasnąć. 
 
Kilka zdjęć oddaje jednak atmosferę tego łąkowego dnia. I chociaż ani gęby, ani cienia mego nie ma w tym zestawie, jest to, co jest od mojej gęby i mojego cienia dla mnie ważniejsze. Na brańszczykowskich łąkach w dolinie Bugu było już po sianokosach, jesiennymi barwami barwiło się skoszone rżysko.
 
Na starym korycie Bugu kwitły zwane polskimi nenufarami białe grzybienie. Nie do wiary! to było jeszcze całkiem niedawno, płynąłem tamtędy w kajaku, wtedy Bug jeszcze nie utworzył dla siebie nowego koryta i  tędy szła jego woda,  zmieniona teraz w >bużysko< o stojącej wodzie! Nieopodal, na rozkosznej łące wilgotnej, do mojego obiektywy pchało się kwiecie. Pospolite one było, żadne tam rzadkie gatunki i godne specjalnej ochrony, przecież niepospolicie urodziwy był ten gąszcz kwiecia, całe ogromne rabaty, w których dominowały białe przytulie i żółte komonice.













 
 
Wieczorem pocztą elektroniczną wysłałem zdjęcia przyjacielowi, który mnie na brańszczykowskie łąki zawiózł swoim samochodem. Odpisał natychmiast. „Gdybyś malował krajobrazy nie obiektywem a pędzlem, mogłaby z tego wyjść piękna poplenerowa wystawa. Mam dla niej nawet tytuł: „Płaskie jest piękne”. 
..................................................................
 
 

1 komentarz:

  1. Bardzo ciekawy artykuł! Opis Aków Branszczykowskich i ich roli w Mazowszu jest naprawdę fascynujący. Dziękuję za przybliżenie tej lokalnej historii i za odkrycie dla mnie nowych, interesujących miejsc. Czekam na kolejne wpisy! 🌟

    Więcej na: https://nocuje.net

    OdpowiedzUsuń