środa, 10 lipca 2024


Upalne lato

Pałac Bielińskich

Bardzo niedaleko od Warszawy, pośród przyjaznego krajobrazu doliny Wisły, na południe od Karczewa znajduje się Pałac Bielińskich na skraju wsi  Otwock Wielki.  Szerszemu ogółowi niemal zupełnie nieznany i nie dziwota, od ukończenia budowy w 1703 roku  był dla zwykłego śmiertelnika całkowicie niedostępny, dokładnie przez lat trzysta i jedno na dodatek,  aż do roku 2004. Niewiele dorównuje mu rówieśnych wiekiem pałaców barokowych na Mazowszu. O tak urodziwej architekturze i na dodatek umieszczonej w arkadyjskim krajobrazie. 


Pomyślany został jako podmiejska willa ukształtowana wedle przez Witruwiusza sformułowanego przed dwoma tysiącami lat starożytnego ideału villa rustica. Na architekturę tego pałacu niewątpliwie miały wpływ zarówno francuskie, jak i włoskie budowle tamtego czasu. Postawiono go na wyspie, z dwóch stron otoczonej starorzeczem wiślanym, z trzeciej sztucznie wykopanym kanałem, podobno przez jeńców tureckich, jak powiada legenda, której nie za bardzo wypada wierzyć. Wyspa ma kształt trójkątny nazywa się Rokola i według miejscowych podań nazwa ta pochodzi od imienia rycerza Rocha, który spotykał się tu potajemnie z ukochaną Olą. I tej legendzie wierzyć się nie godzi, ale przecie jest sympatyczna, więc w gruncie rzeczy – czemuż by nie? 

Tu trzeba wtrącić kilka zdań rozważań o nazwie miejscowości. Właściwsza nazwą wydaje się być używana niekiedy forma: Otwock Stary. Zanim powstało letnisko i miasto Otwock, kilkaset lat wcześniej istniała ta wioska, w dokumentach z 1407 roku zapisana jako Othwoczko. Językoznawcy tłumaczą pochodzenie nazwy od wyrazu ot-woda, na oznaczenie oddalenia od wody niedaleko płynącej Wisły. Otwock Wielki  jest wciąż niewielką wioska położoną o około dziesięć kilometrów  od stacji kolejowej o nazwie Otwock która powstała przy linii kolejowej zbudowanej w 1877 roku. Miasto Otwock ma dzisiaj ponad 40 tysięcy mieszkańców, a wieś tylko nieco ponad 600.

Ród Bielińskich wywodził się z drobnej szlachty, lecz z biegiem lat doszli do dużej fortuny. Fundatorem tego pałacu był Kazimierz Bieliński,  wznoszący  to okazałe cacko jako prezent ślubny dla siebie i swojej młodej małżonki Ludwiki Marianny z Morsztynów. Morsztynówna  zacnego rodu nosiła nazwisko.  Czy nie gust Morsztynów zaważył na ostatecznym kształcie tego pałacu? 

Pałac powstał w latach 1693-1703, jego projekt przypisywano Tylmanowi z Gameren, ostatnio jednak tę hipotezę zaniechano.   Naczytałem się przy okazji poważnych tekstów, tyczących pałacu i wiem, że nic pewnego powiedzieć nie można, a byka strzelić Łatwo. Tak naprawdę niewiele o tym pałacu wiemy. Nie jesteśmy pewni nawet kiedy tak dokładnie został postawiony. Zadziwiający jest brak dokładnej dokumentacji historycznej.     

   Północna fasada frontowa (u góry) i ogrodowa od południa (u dołu) 

 

    Trzeba przyznać, że pałac  sylwetkę ma  wyjątkową i nadzwyczajne jest  połączenie jego skromności z wysmakowaną elegancją. Nakryta wysokim dachem dwupiętrowa budowla jest doskonale symetryczna, pobudowana na planie prostokąta z dwoma alkierzami i owalnymi wieżyczkami. Na pierwszy rzut oka wydaje się większy, niż jest w rzeczywistości.  Nie dziw, wszak miał to być podarek ślubny, jaki swojej świeżo poślubionej małżonce i sobie stawiał fundator.  Jest to również budowla z jasno czytelnym programem, o czym przypominają dekoracje, wykonane z czerwonego stiuku. 

Na tympanonie środkowego ryzalitu przedstawiona jest scena radosnych bachanaliów.  Pląsają nimfy w zwiewnych szatach, fauny podtrzymują lekko zawianego sylena, pośrodku gra na syrindze bożek Pan. Badacze architektury widzą w tej scenie przedstawienie natury, której harmonia miała mieszkańcom zapewnić Zdrowie i Siłę, zaś tańczące nimfy mają nam przypominać idee o radości wszelkiego stworzenia w obcowaniu z Naturą.  Zaś towarzyszące kobiety z dziećmi symbolizują macierzyństwo i płodność natury. Nad oknami wdzięczą się putta i pysznią kwiaty w wazonach, jakieś skrzydlate postacie unoszą herby rodowe, pełne broni, hełmów i sztandarów panoplia mają zaświadczać o zasługach wojennych rodu. A przecież Bielińscy wywodzili się z drobnej mazowieckiej szlachty i żaden z nich wielkimi zasługami wojennymi poszczycić się nie mógł. 


 Tak po prawdzie, zdarzenia historyczne, związane z tym pałacem, wydają się być jakby w sprzeczności z tym, co pałac otwocki swoją fizjognomią reprezentuje. On wydaje się zbyt jasnym, zbyt pogodnym.  Niektóre źródła podają, iż właśnie w tym pałacu król Polski i elektor saski. August zwany Mocnym ,w roku 1705 gościł cara Piotra Wielkiego i to jakoby wówczas po raz pierwszy pojawiły się plany rozbioru Polski. Być może tak było. Na pewno ten rok i lata sąsiednie były kiepskie dla Polski. Zaczynał się czas narodowych klęsk i upokorzeń. Szwedzi i Rosjanie bardzo byli zainteresowani polskimi ziemiami. Część szlachty szła do Sasa, część do Lasa. Bielińscy obstawili Sasa.  Bielińskich Sas polubił.  

Pałac w Otwocku okazał się Sasowi przydatny, na królewskie schadzki był w sam raz. Kazimierz Ludwik Bieliński w Otwocku Wielkim prowadził wystawny dwór, gdzie często bywający król stał się kochankiem jego córki Marianny. Żonaty z Sanguszkówną najstarszy  syn fundatora tego urodziwego pałacu, Franciszek Bieliński,  swoją siostrę pod swój dach przygarnął. Wkrótce jednak wydał ją za mąż za Bogusława Ernesta Denhoffa.  W ślad za Marianną nią zamieszkał w pałacu brat Franciszka, z woli królewskiej ożeniony z nieślubną córką królewską, Marią Rutowską. Ruja i poróbstwo po prostu, takie to były czasy. A herb Bielińskich przedstawia baranka, który powinien być biały, ale w Otwocku Wielkim tak wyszło, że jest czerwony i z baranka zmienił się całkiem jurnego barana.

Herb Bielińskich "Junosza"

Syn Kazimierza Bielińskiego, Franciszek, który odziedziczył pałac w  roku 1713, to akurat była postać jasnymi barwami zapisana w historii. Późniejszy marszałek wielki koronny za zasługi dla Warszawy (m.in. brukowanie ulic, wprowadzanie oświetlenia) został patronem głównej ulicy - Marszałkowskiej. To za jego czasów w 1757 roku otwocka rezydencja została rozbudowana o boczne wieże przez królewskiego architekta Jakuba Fontanę. Następnie pałac odziedziczył bratanek bezdzietnego Franciszka, także Franciszek (trudno się w tych Franciszkach połapać) Bieliński, który podczas insurekcji kościuszkowskiej w 1794 roku dał przykład patriotyzmu, ofiarowując na potrzeby publiczne plony z dóbr otwockich. 

Młodszy jego brat, następny właściciel, roztrwonił majątek. Jeszcze pod koniec XVIII wieku dobra otwockie zostały oddane w zastaw kasztelanowi Jackowi Jezierskiemu, znanemu publicyście czasów Stanisława Augusta. Po upadku Rzeczypospolitej  odsunął się on od życia publicznego. Zmarł w tym pałacu  w roku 1805. Praktycznie to był kres dobrych dni Wielkiego Otwocka i lepsze zawitało tu tak naprawdę dopiero po dwustu latach, gdy gospodarzyć tu poczęło warszawskie Muzeum Narodowe. 

W drugiej połowie XIX wieku zadłużone dobra kilkakrotnie wystawiano na licytację, pałac był niezamieszkały, w czasie  pierwszej wojny światowej w pałacu stacjonowały wojska niemieckie, archiwalne fotografie ukazują obraz nędzy i rozpaczy, popękane mury,  drzwi i okien bez stolarki, na podłogach gruz, w czasie drugiej wojny światowej nie było już czego niszczyć. Władza ludowa dwanaście lat odbudowywała pałac. Gdy w roku 1958 odbudowa została ukończono, w pałacu umieszczono dom poprawczym dla niegrzecznych dziewcząt, później przez wiele lat pałac służył celom reprezentacyjnym. Podobno bywali w nim sowieccy gensekowie, na pewno Borys Jelcyn. Generał Wojciech Jaruzelski w stanie wojennym tutaj internował Lecha Wałęsę. Opowiadał potem, że czuł się tam jak "w złotej klatce". Mógł przynajmniej łowić ryby w pałacowym jeziorze.




 Przygotowując do druku przewodnik po Mazowszu, który ukazał się w roku dwutysięcznym, dyskutowaliśmy w wydawnictwie, czy ograniczyć się do kilku zdań informacji, czy też opisywać pałac dokładnie, mimo że nie był  udostępniony dla zwiedzających. W końcu zdecydowaliśmy poświęcić mu  tyle miejsca, co Żelazowej Woli. Wkrótce potem, po szczęśliwej zmianie ustroju, na początku 2004 roku pałac przeszedł pod trwały zarząd Ministerstwa Kultury i został przekazany  Muzeum Narodowemu w Warszawie, które utworzyło w nim swój oddział.

Staram się odwiedza pałac co czas jakiś. Lubię tam wracać. W  pałacowej kawiarence wchłonąć espresso,  pachnie tam jak trzeba i smakuje  jak należy. Siadam na ławeczce przed pałacem i patrzę sobie na pałac,  nic więcej. A potem wchodzę do środka. 

Na parterze jest teraz ekspozycja darów, jakie  otrzymał i swojej ojczyźnie pozostawił w spadku Jan Paderewski. Jest i jego koncertowy fortepian i są walizy podróżne oraz "niema klawiatura", jaką mistrz ze sobą woził, aby móc ćwiczyć w czasie podróży w swojej kolejowej salonce). Są także wieńce laurowe, jakimi go obdarzano oraz różne puchary, wazy i drogocenne misy oraz łyżeczki srebrne z dedykacjami; pojęcia nie miałem, że honorowym i cennym darem może zostać łyżeczka, choć by była  bardziej niż zwykła. Są i portrety artysty, przebija je portret przepięknej Heleny Modrzejewskiej w roki Ofelii.  A gdy o dziełach malarskich mowa, które można tam oglądać, wspomnieć trzeba eksponowane w pałacu dwa dzieła Jacka Malczewskiego (jakże by inaczej – wspaniałe) ze zbiorów Ignacego Paderewskiego.







 
Pałac otwocki nie miał tego szczęścia, co Pałac Radziwiłłów w Nieborowie koło Łowicza i Pałac Zamoyskich w Kozłówce pod Lublinem. Tam zachował się nie tylko wystrój ścian wnętrza, lecz także tapiserie, dywany, meble, obrazy, niemal wszystko. W Otwocku nie zachowało się nic. W przeznaczonym na cele muzealne pałacu zwiedzający nie zobaczą dzisiaj wyposażenia z czasów Bielińskich. Z II wojny światowej pałac wyszedł niemal całkowicie zniszczony. 

Kiedy w 1976 roku przygotowywano pałac do roli rezydencji rządowej, zdecydowano, aby posągi nimf,  stojące pierwotnie w niszach i zniszczone w czasie wojny, zastąpić posągami ośmiu bogów mitologicznych. Rzeźby w stylu barokowym wykonali współcześni, polscy artyści.  Oryginalne są malowidła ścienne, antyczne ruiny w barwach zachodzącego słońca, nadbrzeże morskiego portu, imponujące żaglowce na morzu,  w innej sali freski są inspirowane myślami Horacego, wszystkie powstały na przełomie wieków XVII i XVIII,  wszystko ma swój program ideowy, wzorce były niewątpliwie na europejskim zachodzie, gust fundatorów był rodzimy i nie najgorszy. Ale jak się nazywali artyści, dzięki którym możemy te cudeńka oglądać, tego nie wiemy.






Znajomi co roku jeżdżą na wakacje zagranicę, aby tam zwiedzać zabytki. Twierdzą albowiem, że w Polsce nie ma niczego specjalnie ciekawego do zobaczenia. W Otwocku Wielkim nie byli. Zbyt blisko?

Nie ulega wątpliwości, że jednym z walorów otwockiego pałacu i znajdującego się w nim muzeum jest to, że nie ma w nim natłoku tego, co obejrzeć trzeba koniecznie, niezbędnie i na pewno. Jest czas na oglądanie i na refleksję. Na smakowanie detali. W głównym budynku Muzeum Narodowego wa warszawskich Alejach Jerozolimskich być może przepadłoby to skromne rozmiarami płótno Tadeusza Makowskiego. A eksponowane tutaj, w pałacowej sali koncertowej ci koncertujący klauni patrzą na nas i na siebie każą patrzeć. Co o nas myślą?  Dlaczego? 

 

..........................................................................

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz