Wierzby na Urzeczu. Fot.L.Herz |
W dolinie Wisły na południe od Warszawy
znajduje się Urzecze. Niewielu mieszkańców Warszawy wie o tym niewielkim,
mazowieckim regionie etnograficznym. O Ziemi Łowickiej się wie. Symbolem
polskiego folkloru jest dziewczyna w łowickim stroju z zespołu
"Mazowsze". Niemal wszyscy wiemy też co nieco o Kurpiach. Kurpiowszczyzna silnie oddziaływała na
kulturę polską, np. Karol Szymanowski po tematy do swojej muzyki sięgał po
równi na Kurpie, jak na Podhale. O Urzeczu i Urzycanach wiedzą chyba tylko
Urzycanie. Oraz dr Łukasz Maurycy Stanaszek. On też z Urzycan. Mam właśnie
przed sobą jego znakomitą książkę, od niedawna znalazła się w mojej
krajoznawczej bibliotece.
Książka ma tytuł „Nadwiślańskie Urzecze” i
podtytuł „podwarszawski mikroregion etnograficzny”, wydana została staraniem
Towarzystwa Opieki nad Zabytkami w Czersku oraz Państwowego Muzeum
Archeologicznego w Warszawie w roku 2014. Albumowy format, 364 numerowanych
stronic, dziesiątki ilustracji, w przeważającej części są to zdjęcia archiwalne
o niewyobrażalnej wartości, bo ukazują świat, jaki odszedł już w przeszłość.
Ale - jak się okazuje po lekturze książki – odszedł nie do końca jednak i wciąż
jeszcze trwa w świadomości zamieszkujących Urzecze Urzeczan. Chociaż my w
pobliskiej Warszawie zupełnie o tym nie wiemy.
Mikroregion
etnograficzny, zwany Urzeczem (gwarowo: Łurzycem), zajmuje taras zalewowy na
obu brzegach Wisły pomiędzy Wilanowem na północy, a ujściem Pilicy i Wilgi na południu.
W piśmie nazwa Urzecze dla tej części Mazowsza pojawiła się po raz pierwszy w
roku 1737. W wieku XVIII ludzi żyjących w dobrach oborskich poniżej skarpy
wiślanej nazywano „Urzyckimi”, zaś w stuleciu XIX odrębność podwarszawskiego
Urzecza dostrzegała już większość polskich etnografów z Oskarem Kolbergiem na
czele.
Właśnie u Kolberga pierwszy raz z nazwą
Urzecze się spotkałem. W swoim dziele przypominał on, iż okolice położone w
dolinie Wisły na południe od Warszawy, lud zwał dawniej Urzeczem lub Łurzycem,
a to z powodu położenia „u rzyki”. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu, nim
obwałowano rzekę, wody powodziowe niemal co roku zalewały tę dolinę. Przynosiły
ze sobą żyzne mady. Teraz człowiek zrezygnował z pomocy rzeki. Sadyby więc ma
bezpieczne, powodzie im nie grożą, a zamiast przy pomocy żyznych mad,
naniesionych przez rzekę, wysokie plony na swoich polach uzyskuje dzięki
środkom chemicznym. Też pięknie, ale czy do końca jest dobrym zastąpienie
natury chemią?
Często
w tamtych stronach bywałem ostatnimi laty i trochę zapomniałem, że wędruję
przez kolbergowskie Urzecze. Przypomniał
mi o tym dr Łukasz Maurycy Stanaszek. Ten
antropolog z warszawskiego muzeum archeologicznego jest tutejszy i o swojej
rodzinnej ziemi mówić umie bez końca, a ma o czym, bo człek jest zapaleńcem
ogromnym. Wielką przyjemnością i krajoznawczą frajdą jest lektura jego znakomitej monografii Urzecza. Od książki oderwać się nie sposób, tak jest
fascynująca.
Ma tylko jedną wadę: jest za duża, za ciężka, na kolanach utrzymać ją trudno, a
chciałoby się ją poczytywać do poduszki, przed snem. Trochę mi brakuje indeksu
rzeczowego, brak również spisu fotografii.
Prócz tego jednak książka składa się z samych zalet. Przekopał autor
książki akta stanu cywilnego wielu parafii, archiwum akt dawnych i archiwum
dóbr wilanowskich i jeszcze kilka innych, przeprowadził mnóstwo wywiadów, głównie ze starszymi mieszkańcami
nadwiślańskich wiosek, wszystkie rozmowy akuratnie nagrywając. Imponujące
osiągnął wyniki.
Zadziwiające:
o kilka kroków od Warszawy, na jej peryferiach, znajduje się etnograficzny
skarb, o którym w zasadzie się nie wie. A jest Urzecze obszarem wyróżniającym
się od innych pod wieloma względami, kulturowo, etnicznie, historycznie. Dr Stanaszek to udowadnia w swojej pracy.
Pisze o tym, jak na ukształtowanie się odrębnej tożsamości Urzecza przez
dziesiątki lat wpływała obecność Wisły. Opisuje to wszystko ze szczegółami, o
Urzecokach pisze i o Polesokach, ale i o Zawiślakach, Orylach i przybyłych z dalekiej Fryzji Olędrach, znalazło się też miejsce na Żydów z Góry
Kalwarii i nawet na Turków, jakoby
osiedlonych po wiktorii wiedeńskiej około Wilanowa. Barwna to mozaika,
wzbogacona starymi fotografiami. Na zdjęciach kryte strzechą chałupy, masywne
karczmy, drabiniaste wozy, wiślane łodzie pełne ludzi przeprawiających się z
brzegu na brzeg, i twarze wiejskie są na tych fotografiach, toporne,
mazowieckie. Wypisane jest na nich to
bytowanie na tej ziemi nizinnej, bytowanie w nieustannej potyczce z rzeką i z
tym, co przynosiła, zło i dobro, niszczące powodzie i bogate plony.
Dr
Stanaszek jest także głównym sprawcą organizowanego w Gassach nad Wisłą
spotkania kultur nadrzecznych na Łurzycu. Tam gdzie od niepamiętnych czasów
znajdował się przewóz przez Wisłę, który spajał mieszkańców obydwu brzegów
Urzecza, w początkach maja organizowany jest flisacki festiwal, którego
zadaniem jest odbudowa orylsko - olęderskiej tożsamości tego regionu, tak
niewielkiego, a tak bogatego. Pewnie się tam wybiorę tego roku, aby z
Urzyczanami zatańczyć oryla, zwanego szotem, a
potem w polowej kuchni skosztować
użyckiej sytochy lub siuforka i na koniec jeszcze obejrzeć regaty na
pojezdkowych wiosłach. Nieczęsto się zdarza, by tyle dla swojej ziemi zdziałać
umiał jeden człowiek – nawet jeśli jest tak rosły, jak rasowy Urzeczanim być
powinien („to wszystko chłop w chłopa silne i ogromne jak dęby”) – a dr Stanaszek na takiego wygląda.
Najbardziej lubię bywać na Urzeczu
późnym latem. Wisła jest wtedy najpiękniejsza: z wiślanej wody wyłaniają się ogromne piaszczyste wyspy, a z
puchatymi cumulusami na błękitnym, letnim niebie, Urzeczu najbardziej jest do
twarzy. Powiedziałbym, że to niebo całkiem jak we Włoszech, a przecie to nasze
niebo, domowe, mazowieckie i urzeczańskie.
Latem na przydrożach Urzecza szaleje nawłoć, zwana też polską mimozą
albo złotą dziewicą lub złotą rózgą, rosną
tam również pantofelki Matki
Boskiej, przez botaników zwane lnicą pospolitą, koło Ciszycy pola słoneczników
się ścielą jak dla Van Gogha w Prowansji, nieco dalej kapusta dojrzewa na
polach i wierzby rosochate rosną przy drogach. O
takim to krajobrazie pisał Jarosław Iwaszkiewicz. "Myślę, że nie doceniamy
mazowieckiego pejzażu. Przyznać trzeba, że jest on mało efektowny. Ale tai w
sobie te drobne niuanse, te delikatne odcienie kształtów i barw, które się
dopiero widzi i ocenia, kiedy się z tym pejzażem zżyje tak głęboko, jak tylko
może się zżyć stały mieszkaniec tych okolic."
Łukasz Maurycy Stanaszek. Nadwiślańskie
Urzecze.
Warszawa-Czersk 2014.
Książkę wypatrzyłem tylko
w jednej księgarni internetowej:
http://ksiazkihistoryczne.pl/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz