środa, 22 kwietnia 2015

Pana Wojciecha Urmanowskiego dzieło życia w Kuligowie nad Bugiem

Pan Wojciech Urmanowski w swoim skansenie w Kuligowie. Fot. L.Herz
  
Pośrodku położonej nad Bugiem wsi Kuligów w radzymińskim powiecie, na niewielkim skrawku ziemi, stłoczone jakby ponad miarę, stoją  drewniane budynki, większość kryta słomianymi strzechami, wśród nich dworek drobnoszlachecki i wiejska chata, obora, stodoła i spichlerz, wozownia i przydrożna kuźnia, a wewnątrz budynków i obok nich. setki przedmiotów, poodnajdywanych po wsiach, kupowanych i uzyskiwanych za darmo, bo to przecież już całkiem nikomu niepotrzebne te wszystkie stare garnki i drewniane łóżka, bo kto to będzie ich teraz używał i po co komu te zydle, na których nikt już nie usiądzie i te cepy, do niczego już niepotrzebne, i ten rozlatujący się żelazny rower listonosza z pobliskiego miasteczka, zupełnie nie nadający się już do jazdy, i ta dziurawa łódź, którą tyle razy wypływało się na Bug, aby zarzucić w nim sieci o świcie, wtedy gdy mgły ścielą się nad rzeką i czas na ryby jest najlepszy...  W skansenie w Kuligowie nad Bugiem jest tego tak wiele, że ogarnąć tego nie sposób.
        Ten skansen powstał za sprawą  jednego człowieka. Nazywa się Wojciech Urmanowski. Jest mężczyzną o silnej budowie, jak na syna kowala przystało, zdrowy już nie jest, bo ma swoje lata, siwy zarost przysłania mu cień słomkowego kapelusza, spod którego dobrze mu z oczu patrzy. Pan Wojciech wszystko to, co w Kuligowie się znajduje, sam zebrał i przywiózł. Czeka go jeszcze moc roboty, bo trzeba to jeszcze utrzymać, zabrać się do naprawy, do konserwacji, roboty czeka tyle, że pod człowiekiem łydki same się trzęsą ze strachu, gdy myśli się o czekającym ogromie pracy. Skąd się to wzięło u niego, skąd się wzięła ta pasja, skąd ten pomysł na ten skansen, na to całe imponujące kolekcjonerstwo? 
        Ja urodziłem się i wychowałem w Jadowie – opowiada -  na granicy Mazowsza i Podlasia, tam wpływy tych dwóch regionów mieszały się i przenikały, gdzie obok siebie w zgodzie mieszkali katolicy, prawosławni, ewangelicy i żydzi, gdzie na jarmark przyjeżdżał zarówno rodowity Mazowszanin, jak i śpiewnie mówiący Podlasiak. Ten pejzaż kulturowy, te drewniane chaty kryte naturalnym materiałem, ręcznie wykonane narzędzia, język, jakim kiedyś mówiono, jak i pejzaż przyrodniczy – płaski, monotonny krajobraz nieszczególnie bogaty w kolory, wciąż przechowuję w swojej pamięci.  Ale ten świat z wolna odchodzi.
Wnętrze jednej z chałup w kuligowskim skansenie. Fot. L.Herz


Polska wieś nieuchronnie się zmienia, a tradycja zanika. Ludzie chcą żyć wygodniej, szybciej i wydajniej pracować, używać trwalszych i bardziej produktywnych narzędzi. To i znikają drewniane chaty i  słomiane pokrycia dachów można zobaczyć jedynie w opuszczonych domostwach, a zachowany przydomowy warsztat rzemieślniczy to prawdziwy unikat. No więc, podjąłem się gromadzenia i dokumentacji dawnej architektury wiejskiej i szlacheckiej, jaka powstawała na Mazowszu i Podlasiu. Mam świadomość – mówi pan Wojciech -  że są to ostatnie chwile, aby opisać, udokumentować i utrwalić w pamięci te nieliczne zachowane elementy dawnego budownictwa i rzemiosła...
Wielką było dla mnie radością spotkanie z twórcą kuligowskiego skansenu i jego dziełem. Pana Wojciecha, jego skansen i całą okoliczną okolicę opisałem ze szczegółami w swojej nowej książce, którą właśnie przygotowałem do druku. Nadałem tej książce tytuł: „Niezwykła prowincja. Podróże po Mazowszu”. Bo i rzeczywiście niezwykłe rzeczy ukrywa przed nami mazowiecka prowincja, warto je odwiedzać w swoich podróżach.
Do Kuligowa samochodem lub rowerem łatwo można trafić, do skansenu w tej nadbużańskiej wiosce zapraszają rozstawione przy szosach drogowskazy, m.in. przy sosie wiodącej od Nieporętu przez Białobrzegi i Załubice na jeziorem Zegrzyńskim.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz