Wspomnienie zimowej wędrówki nad Rawką
Teraz, kiedy to piszę w dzień grudniowy, na tydzień przed Bożym Narodzeniem, na moim Mazowszu trwa najprawdziwsza śnieżna zima. Przez wiele kolejnych lat porządnej zimy u nas nie było, w zeszłym roku prawie zupełnie. A teraz zima śnieżna i bardzo zimowa, tak jak należy. Poszło ny się gdzieś do lasu, między ośnieżone drzewa, a;e chyba jednak nie pójdę. Ja już nie za bardzo na zimowe wycieczkowanie i wiem, na co mój pesel może sobie pozwolić.
W swoich archiwalnych zapiskach zacząłem szukać zimowych tematów do tego blogu. Wpadła mi w oko zima sprzed 14. lat i zestaw fotografii, jakie wykonałem w sobotę 17 stycznia 2009 roku. Z przyjacielem kopsnęliśmy się nad Rawkę koło Kamiona i Samic. Zima trwała wtedy na całego. Śnieg był mokry, ale fajny. Nawet ciut prószyło śnieżynkami na samym początku wędrówki. To niedaleka wycieczka, w sam raz dla dwóch starszych panów. Ze swojego żoliborskiego domu wyszedłem o g.8.30, tramwajem dojechałem do pociągu n Śródmieściu, pociągiem dotarłem do Żyrardowa, tam wsiadłem w autobus. Wtedy kursowały pekaesy z Żyrardowa do Skierniewic przez Puszczę Mariańską i Kamion nad Rawką. Dziś już nie kursują, bo wzdłuż Rawki przebiega granica między województwem mazowieckim, a łódzkim. Okazuje się, że jest też barierą dla komunikacji publicznej.
Po niespełna dwóch godzinach od wyjścia z domu, o godzinie 10.20 zacząłem wędrówkę. I było to to, o co naprawdę chodziło. O wędrówkę wzdłuż Rawki, z biegiem rzeki, wśród egzotycznego, zimowego krajobrazu. Żadnych ludzkich tropów, śladów, że ktoś tędy wędrował przed nami, po prostu kompletna głusza, pejzaż absolutnie egzotyczny. Chociaż w gruncie rzeczy to teren podmiejski, a zdawało mi się, że jestem gdzieś daleko, bo ja wiem gdzie, hań! Powinienem słyszeć z oddali głos pociągu, stukot kół na złączeniach torów, żadnego gwizdu lokomotywy. Był to już albowiem wiek XXI i żadne parowozy w okolicy nie kursowały. Tylko elektryczne pociągi osobowe i na pewno wygodniejsze niż tamte, którymi jeździłem w swojej młodości, ale za grosz w nich romantyzmu podróży. Ale wędrówka była piękna, choć trochę niełatwa, bo nikomu się nie zachciało przedeptać dla nas wygodnej ścieżynki wzdłuż rzeki. A rzeka była piękna, brzegi. Jak z wiersza Konopnickiej.
Oj, ty rzeko, oj, ty sina,
Lody tobie nie nowina;
Co rok zima więzi ciebie,
Co rok wichry mkną po niebie.
Około wsi Samice trwał jeszcze wtedy budynek drewnianego młyna nad Rawką. Malowniczy był ten młyn, urodziwie usytuowany. Sporo było kiedyś młynów nad tą rzeką. Nie tylko tu i nie tylko nad tą rzeką. W połowie XIX wieku najgęstsza sieć młynów istniała w tych stronach. Zygmunt Gloger przypominał, iż chleb był zawsze poważany przez Polaków, jako największy dar Boga. Upuszczoną okruszynę całowano na znak przeproszenia. Więc i zawód młynarski miał poważanie. Upadek młynarstwa - jak całego drobnego, prywatnego przemysłu - przyspieszono po 1948 r., ogłaszając właścicieli wrogami klasowymi i wprowadzając obłędny system podatkowy. A teraz niewielkie, wiejskie młyny nikomu już nie są potrzebne. I jeszcze do tego drewniane.
Wcale długo trwały drewniane młyny nad Rawką, chociaż już najczęściej bezrobotne. Ostatnio ubyły ostatnie, od wielu lat już nie pełniły swojej funkcji i nie mełły, wykończył je pożar, podpalenia było celowe. Spłonęło piękno - pisali internauci, w Rudzie młyn spalił się w sierpniu 2021 roku, w Samicach we wrześniu 2014 roku. Ten drugi opisałem dość obszernie w swoim przewodniku po Bolimowskim Parku krajobrazowym (właśnie szykowane jest jego drugie wydanie), pisałem tam o młynach w ogóle, było ich trochę nad tą rzeką. Młyn w Samicach płonął wrześniową nocą, Straż zgłoszenie o pożarze otrzymała minutę przed północą. Na miejsce udało się sześć zastępów Straży Pożarnej z okolicy, łącznie 27 osób. Przez dwie godziny gaszono pożar. Na szczęście wewnątrz nie odnaleziono żadnych osób. Byłem przy ruinie młyna w Samicach ostatnią jesienią, dojść tam niełatwo, haszcze już ogarniają to co zostało...
Rok wcześniej przed tą zimową wędrówką, kajakiem spływałem tym odcinkiem Rawki. Pogoda była przyjazna, na kajakach przysiadały ważki, mijaliśmy zupełnie nie przestraszone naszą obecnością mamusie kaczki, wiodące za sobą stadka pisklęciej młodzieży, a płynące kajakami towarzystwo co i raz pokonywało przeszkody z mniejszym lub większym kłopotem, z humorem i zadziwiająco radośnie. Miast wygodnie siedzieć w fotelu, grono poważnych wykształciuchów, profesory, doktory i redaktory, niektórzy już w mocno emerytalnym wieku, na podwarszawskiej rzece przeżywało swoją survivalową przygodę. A kilka wcześniejszych lat przedtem tropiłem tutaj bobry. Jedne z najpierwszych, jakie się na Mazowszu pojawiły po dwustu latach nieobecności.
Obok Puszczy Kampinoskiej i rzeki Wilgi, na Rawce znajdowało się jedno z najpierwszych miejsc na Mazowszu, w których zostały wsiedlone bobry. W 198 roku zostały tu wprowadzone w okolicach Suliszewa, były to 4.pary dorosłych i 3.dwuletnie młode bobry. Dziesięć lat później z tej populacji została tylko jedna rodzina w okolicach Kamiona. Teraz bobry są praktycznie wszędzie, również w granicach Warszawy, ślady ich działalności rzucają się w oczy, w końcowych latach ubiegłego wieku trudno było trafić nawet na ślady bobrzej roboty, na charakterystycznych cięcia drzew i budowanych na wąskich strugach i kanałach tamy. A zobaczenie bobra było praktycznie niemożliwe.
Zebrałem wtedy niewielką grupkę zapaleńców, z poźnowieczornego pociągiem wysiedliśmy na przystanku nad Rawką. Zapadał już zmrok. Poprowadziłem towarzystwo w górę biegu rzeki, wytropiłem obecność bobrów tydzień wcześniej, więc wiodąc ze sobą innych zapaleńców wiedziałem gdzie zapaść na obserwacje. Zapadliśmy na czaty przy jednym z zakoli w okolicach młyna w Samicach. Od dawna zajmując się podglądaniem dzikiego zwierza wiedziałem, że o świcie ma się największe szanse na spotkanie z bobrem. O świcie zobaczyłem swojego pierwszego bobra, ale to było daleko od Mazowsza, w Osowcu nad Biebrzą.
Czekając świtania nad Rawką siedzieliśmy przy ognisku i opowiadaliśmy sobie różne przygody. A gdy nadeszła właściwa pora, poszliśmy nad rzekę. Rozstawiłem towarzystwo w pewnej odległości jedną osobę od drugiej, tak aby w samotności w większym skupieniu można było wypatrywać bobra. Pojawił się, płynął w biegiem rzeki. Tylko jeden z nas go zobaczył. Był to kilkunastoletni wówczas Adam Wajrak, znany dzisiaj powszechnie pan dziennikarz od zwierząt. Należał się ten bóbr Adasiowi!
Jak się chce poznać jakąś okolicę, jakiś wart grzechu przyrodniczy krajobraz, bezwzględnie powinno się go zobaczyć o każdej porze roku. O zimowej również. Może nawet - przede wszystkim. Przyroda nie jest wówczas tak agresywna jak na przykład wiosną, nie wdzięczy się tak bardzo do wędrowca, nie woła ku sobie coraz to inną swoją twarzą, ukazującą się za zakrętem szlaku. Krajobraz zimowy trwa w ciszy i doprasza się tego, abyśmy tę jego ciszę uszanowali. Tym więcej jest miejsca na myśli, na rozważania, na wspomnienia również. A wspomnienia, jak wiadomo, chociaż różne czasem bywają, najczęściej są najpiękniejszą częścią ludzkiego życia.
W styczniu dnie są krótkie, na dłuższe wędrowanie bezdrożem nie wolno sobie pozwalać, więc trzeba było wędrówkę zakończyć o właściwej porze, zmrok właśnie zapadał, zegarek pokazywał godzinę 14.50, gdy z przyjacielem wsiadaliśmy do pociągu na kolejowym przystanku Skierniewice – Rawka. Cztery i pół godziny wędrowaliśmy 12-kilometrową trasą nad Rawką. Łatwo nie było.
Chociaż aż dwie godziny po tę przygodę jechać trzeba było, przecież jednak było tak, jak być powinno. Nad zimową Rawką przeżyłem wtedy prawdziwą, zimową przygodę. Zmęczony, ale szczęśliwy byłem przed 17-tą na swoim Żoliborzu . Patrzę teraz na zdjęcia, jakie wtedy wykonałem. Są średnie, bo pogoda średnia była, ale wspomnienia w żadnym wypadku średnie nie są. Nigdy już później nie wędrowałem tamta trasą. Zostały mi wspomnienia. I te fotografie pejzaży nad Rawką, wykonane o zimowej przed laty kilkunastu.
................................................
Dziękuję za arcyciekawy, jak zwykle, post. Zdjęcia, wbrew Pana opinii, przepiękne. Takie właśnie, jak cudownie śnieżna ale szara zima tegoroczna. Przy okazji dziękuję na klęczkach za Pańskie książki i przewodniki, które są dla mnie wiecznym zdumieniem i inspiracją. W tym roku, zachłystując się urodą lasów w śniegu, czego myślałam już przed śmiercią nie zobaczę, powłóczyłam się po Puszczy Białej, Kamienieckiej i jodłowych lasach pod Mienią, po czym uświadomiłam sobie, że te wszystkie trasy zawdzięczam Panu. Wszystkiego dobrego życzę. Jakiegoś trafionego prezentu pod choinkę. Pod moją będzie czekać ostatnia książka Szanownego Pana.
OdpowiedzUsuńDziękuję za te słowa. Powiem szczerze; nie często czytelnicy tego blogu w taki sposób dzielą się z autorem swoimi wrażenia z przydatności jego publikacji. Oj, poszedłbym teraz w te mazowieckie lasy, chociaż może dopiero przy cieplejszej pogodzie, na przykład w głąb wspomnianych przez Panią obu puszczy, Białej lub Kamienieckiej. Bardzo bliskie są memu sercu. Cóż, pesel odradza mi już dalsze wycieczki, więc pozostaje to, co bliżej położone.. Na przykład Puszcza Kampinoska, albo może ...Ogrody Królewskie w Warszawie.
UsuńJeszcze wcześniej tajemniczo spłonął młyn w Wiskitkach. Stary numer, pali się zabytek, żeby łatwiej sprzedać działkę. :(
OdpowiedzUsuń